Najpierw Marcin Lewandowski dobiegł trzeci do mety w finale 1500 m, a później dziewczyny ze sztafety 4 x 400 m zostały wicemistrzyniami. Drużyna trenera Aleksandra Matusińskiego pobiegła w składzie: Iga Baumgart-Witan, Patrycja Wyciszkiewicz, Małgorzata Hołub-Kowalik i Justyna Święty-Ersetic.
Wcześniej oglądaliśmy na podium jeszcze czworo Polaków. Joannę Fiodorow (srebro), Pawła Fajdka (złoto) i Wojciecha Nowickiego (brąz) – medalistów w rzucie młotem, no i tyczkarza Piotra Liska (brąz).
ME w lekkoatletyce dla Polski: W sumie siedem złotych medali
Bohaterowie ostatni na mecie
To były dziwne, nie przez wszystkich chciane zawody. Obawy dotyczyły m.in. klimatu. Z tego powodu najważniejsza impreza roku odbywała się znacznie później niż zwykle, a mimo to bogaci gospodarze musieli zbudować całkowicie klimatyzowany stadion. To się udało. Gorzej z frekwencją na trybunach i organizacją, na którą dość powszechnie narzekano. W tej sytuacji zaskoczeniem był świetny poziom zawodów w większości konkurencji.
Ale tym, co utkwiło mi najmocniej w pamięci, nie było żadne wielkie zwycięstwo czy niebotyczny wynik. To obraz słaniającego się ze zmęczenia Jonathana Busby’ego z Aruby, który nie dotarłby do mety eliminacyjnego biegu na 5 km, gdyby nie Braima Dabo z Gwinei Bissau. Dabo, sam skrajnie wyczerpany, dźwigał rywala i razem niemal doczołgali się do ostatniego metra. Stracili pięć minut do zwycięzcy, mimo to zostali bohaterami.
Polska potęgą tylko w regionie
W klasyfikacji medalowej Polska tym razem zajęła 11. lokatę, o kilka miejsc gorszą niż dwa lata temu w Londynie.