W pierwszych tygodniach polszczyzna na zagrożenie epidemiologiczne reagowała naprawdę dynamicznie. Bezpośrednim powodem tych reakcji były jednak nie informacje o liczbie wykrytych nosicieli koronawirusa, tylko raczej zamknięcie szkół. Uczniowie z radością zaczęli sobie wysyłać pozdrowienia z – jak to nazwali – „koronaferii”. Słowa użył w swojej notce także nasz bloger Dariusz Chętkowski, opisując sytuację tej pierwszej uczniowskiej euforii i szkolnego zamieszania. A ponieważ najpierw zamknięto szkoły, a kluby i puby dopiero później, zaczęto straszyć następstwami owej przerwy w zajęciach, czyli młodzieżowymi imprezami: „koronawirus party” i „koronawixą”. Tym bardziej że studentów także problem dotyczył.
Znajomy językoznawca odnotowywał: „Wiecie, co to są koronalia? Spotkania studenckie zamiast odwołanych juwenaliów. Myślę, że mogą być nie tylko studenckie”. A jeden z aktywnych komentatorów politycznych zwrócił uwagę na to, że już dziś decydują się losy plebiscytów na słowa roku 2020 – faworytem są właśnie koronaferie. Dynamika zdarzeń pokazała jednak, że mogło to być wskazanie nieco przedwczesne.
Czytaj też: To jest wojna! Dlaczego o wirusie mówimy militarnym językiem?
Covidiot i koronaświrus
Jeśli coś tych kilka miesięcy z pandemicznym językiem pokazało, to lekki sceptycyzm Polaków wobec zagrożeń.