Kleczba, piesznia, leziwo, oczkas – mało kto pamięta, co znaczą te słowa. Od dwóch dni są one skarbem całej ludzkości. Kultura bartnicza Polski i Białorusi znalazła się w gronie 32 zjawisk wpisanych podczas zakończonej właśnie konferencji UNESCO na listę reprezentatywną niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Trafiły na nią także m.in. fińska tradycja sauny, koreański festiwal lampionów, sztuka gry na instrumencie mbira z Malawi i Zimbabwe czy paragwajski obyczaj picia tereré, czyli yerba mate na zimno.
Czytaj także: Czy zabijanie zwierząt to też dziedzictwo kulturowe?
Omańczyk prezentuje, a Jamajka zatwierdza polskie dziedzictwo
Konferencja, jak niemal wszystko w czasach pandemii, także miała niematerialny i wirtualny charakter. Jej bazą była siedziba UNESCO w Paryżu, ale delegaci zasiedli przed ekranami laptopów w 133 krajach w niemal wszystkich strefach czasowych. W czwartek po południu polsko-białoruski wniosek zaprezentował z gabinetu w Maskacie jeden z członków komisji ewaluacyjnej, Omańczyk Saeed Al Busaidi, a przewodząca obradom Olivia Grange, ministra kultury Jamajki, zatwierdziła go uderzeniem drewnianego młotka w blat biurka w Kingston. „Bartnictwo wzbogaca nasz naturalny i kulturowy krajobraz i daje wgląd w relacje łączące ludzi, przyrodę i kulturę” – podkreślała w podziękowaniach Joanna Cicha-Kuczyńska z polskiego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Reprezentujący stronę białoruską Ivan Osipau, przewodniczący Bractwa Bartników Bosych, dodał: „W imieniu społeczności bartników chciałbym wyrazić wdzięczność i wielką dumę. Kultura bartnicza staje się znana całej ludzkości. To okazja, by zachować ją w nowoczesnych społeczeństwach i przekazać przyszłym pokoleniom”.
Czytaj także: UNESCO o zagrożonym dziedzictwie światowym
Wspólna tradycja narodów dawnej Rzeczpospolitej
To dopiero drugi – po krakowskim szopkarstwie – polski wpis na listę i pierwszy międzynarodowy, w którym partycypuje nasz kraj. W przyszłości będzie mogła do niego dołączyć Ukraina, która nie zdążyła w wyznaczonym terminie wpisać bartnictwa na krajową listę dziedzictwa, co jest warunkiem ubiegania się o uznanie przez UNESCO. Na transgraniczny aspekt bartnictwa szczególny nacisk kładzie Piotr Piłasiewicz, założyciel Bractwa Bartnego i jeden z inicjatorów wniosku: – To wspólny element tradycji narodów dawnej Rzeczpospolitej. Do końca XIX w. było ono na tych terenach najpowszechniejszą formą pszczelarstwa. W Puszczy Białowieskiej nadal rośnie ponad 140 drzew z barciami sprzed 1888 r. – opowiada. Przyznaje jednak, że tradycje bartnicze w pełni zachowały się tylko u naszych wschodnich sąsiadów. – Na Białorusi wciąż znajdziemy ludzi, którzy opiekują się odziedziczonymi po ojcach i dziadkach barciami. W Polsce barcie i kłody bartne zlikwidowano w większości przed I wojną światową albo w latach 20., chociaż trafiliśmy na kłodę zawieszoną w Puszczy Augustowskiej w 1949 r. – ciągnie. Elementy tradycji przetrwały jednak w rodzinach dawnych bartników, zwłaszcza na Kurpiach i Podlasiu. Duży wkład w ich udokumentowanie miał prof. Krzysztof Heyke, fotograf, wykładowca łódzkiej szkoły filmowej i jeden z autorów wniosku. Należą do nich choćby sposób prowadzenia ula, zakładający jak najmniejszą ingerencję w życie rodziny pszczelej, czy zwyczaj pozyskiwania miodu przez wyciskanie plastra, a nie odwirowanie. – Zostają w nim pierzga czy propolis. Nie jest tak klarowny, za to bogatszy w smaku, delikatnie kwaskowy – opisuje Piotr Piłasiewicz.
Dziś barcie i kłody bartne znów można w Polsce liczyć w tysiącach. Od lat 90. pojawiają się w całym kraju – z inicjatywy lokalnych stowarzyszeń, nadleśnictw, parków narodowych. Tylko na terenie Kotliny Kłodzkiej, w ramach projektu odtworzenia populacji pszczoły rodzimej, powstaje ich właśnie aż tysiąc. Piotr Piłasiewicz podkreśla jednak, że ważna jest konsekwencja i aktywny udział człowieka. Jeśli zabraknie osoby, która zadba o barcie, już po kilku latach mogą one przestać nadawać się do zasiedlenia przez pszczoły. Bractwo Bartne skupia się więc na edukacji i prowadzeniu warsztatów, zarówno w Polsce, jak i na Białorusi. Dzięki nim coraz więcej osób wie, że leziwo to lina z siedziskiem służąca do wspinania się po pniu, piesznia – narzędzie do drążenia barci, oczkas – klin zatykający wlot, a kleczba – miodobranie.
Czytaj także: Czas rdzennych języków
Bartnictwo docenia wartość lasu
W uzasadnieniu decyzji komitet docenił bartnictwo jako praktykę zrównoważonego gospodarowania przyrodą, sprzyjającą zachowaniu bioróżnorodności. Bartnicy starają się w jak najmniejszym stopniu ingerować w naturalny tryb życia pszczół. W przeciwieństwie do pszczelarzy nie dążą też do intensyfikacji produkcji miodu. Mimo to opieka nad leśnymi rojami może być działalnością opłacalną również w wymiarze komercyjnym. – Mamy w bractwie osobę utrzymującą się tylko z bartnego miodu, wosku i wyrabianych na jego bazie kremów – twierdzi Piłasiewicz. Dodaje, że popularyzacja bartnictwa – zarówno jako sposobu gospodarowania, jak i atrakcji turystycznej – mogłaby być szansą dla wyludniających się obszarów wiejskich, przede wszystkim na Białorusi.
Współcześnie jednak to nie w rublach, złotówkach czy litrach miodu powinniśmy mierzyć pożytki z kultywowania tej tradycji. Bartnictwo jak mało co skłania do myślenia o pszczołach i lesie w kategoriach innych niż produkcyjne. – Nasze prawodawstwo traktuje pszczoły jak rzeczy, jak zwierzęta gospodarskie. A przecież są elementem przyrody, mają wielki wpływ na przetrwanie całych ekosystemów – przekonuje Piotr Piłasiewicz. – Mam nadzieję, że dzięki bartnictwu zaczniemy też lepiej dostrzegać kulturową i przyrodniczą wartość lasu, zwłaszcza jego starych fragmentów i starych drzew. Można je oczywiście ściąć i sprzedać. Ale można też zostawić je w spokoju i pozwolić kolejnym pokoleniom cieszyć się lasem, pszczołami i barciami.
Czytaj także: Dla trzmieli niebezpieczne są… pasieki