Ludzie i style

Polska przegrywa z Węgrami 1:2. Sousa przekombinował

Polska–Węgry 1:2. W środku strzelec jedynej bramki dla naszej reprezentacji Karol Świderski Polska–Węgry 1:2. W środku strzelec jedynej bramki dla naszej reprezentacji Karol Świderski Kuba Atys / Agencja Gazeta
Na koniec zasadniczej fazy eliminacji do piłkarskich mistrzostw świata w Katarze Polska w złym stylu przegrała z Węgrami 1:2. Okazało się, że nie stać nas na grę bez Roberta Lewandowskiego. Jeszcze nie wiadomo, czy reprezentacja zostanie rozstawiona w barażach.

Ponad 50 tys. ludzi przyszło w środę na Stadion Narodowy, żeby zobaczyć ostatni w tym roku mecz futbolowej reprezentacji. W normalnych czasach byłby to powód do radości, ale nie żyjemy w normalnych czasach. Ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. pandemii dr Paweł Grzesiowski jest prawie pewny, że wśród tego tłumu znalazło się kilkaset zarażonych osób. Jaki to będzie miało wpływ na przebieg pandemii? Zdaniem Grzesiowskiego wystarczyłoby odpowiednio wcześnie ogłosić, że razem z biletami będą sprawdzane paszporty covidowe.

Czytaj też: Zmiana na szczycie PZPN. Kulesza następcą Bońka

Do przerwy 0:1

Jeśli wierzyć selekcjonerowi Paulo Sousie, pierwsze decyzje kadrowe przed meczem w Warszawie zostały podjęte podczas powrotnego lotu z Andory. Do Grzegorza Krychowiaka, który robił wszystko, żeby sędzia ukarał go żółtą kartką i w ten sposób wykluczył z kolejnego spotkania, dołączyli Kamil Glik i Robert Lewandowski. Brak tego ostatniego można interpretować na różne sposoby, choćby zdrowiem zawodnika czy interesem jego klubu Bayernu Monachium. Kibicom to się nie podobało i trudno się dziwić. Zresztą do wielkich nieobecnych od pierwszej minuty dołączył jeszcze Piotr Zieliński. Z wyjściowej jedenastki w Andorze zostali tylko Wojciech Szczęsny i Mateusz Klich. Sousa najwyraźniej uznał, że karty zostały rozdane. I nie miał racji.

W pierwszej połowie Polacy mieli przewagę, ale to Węgrzy strzelili gola. Zawstydzające jest to, że stało się to kolejny raz po rzucie wolnym. Musieliśmy patrzeć na bezradnego Wojciecha Szczęsnego, który przepuszcza piłkę między nogami. Ci, którzy liczyli na fajerwerki Matty’ego Casha, mocno się przeliczyli.

Reklama