„Quiet quitting jest wtedy, kiedy pracownik robi wyłącznie to, czego się od niego wymaga” – tłumaczy Scott Seiss, amerykański komik, którego materiały są popularne w mediach społecznościowych. – „A nie, zaraz, to jest wykonywanie swojej pracy” – dodaje śmiertelnie poważnie. Quiet quitting zdobył media w ubiegłym roku, gdy hasztag o tej nazwie został wyświetlony na TikToku blisko 760 mln razy. To tam upatruje się rozpowszechnienia trendu, który miał zapoczątkować 24-letni Zaid Khan. Chłopak w swoim wiralowym wideo mówi, że w pracę nie trzeba angażować się bardziej niż to konieczne. Quiet quitting, czyli „cicha rezygnacja”, oznacza nieangażowanie się w obowiązki ponad to, co wymagane, a więc wynikające np. z zawartej umowy.
Jak quiet quitting wygląda w praktyce? Pracownicy nie zgłaszają się do dodatkowych aktywności, nie chcą brać na siebie więcej odpowiedzialności, niż muszą, nie odpowiadają na maile czy telefony po pracy, a także odmawiają realizacji nadprogramowych zadań i są obojętni na to, co dzieje się w firmie – czytamy w e-booku Medicover Benefits „Quiet quitting. Zagrożenia i szanse”. Według badania przeprowadzonego przez Instytut Gallupa w Stanach Zjednoczonych można mówić nawet o 50 proc. „quiet quitterów”. Mimo że w Polsce ten termin nie wszystkim musi być znany, wielu rodaków się z nim utożsamia. Z raportu Blue Colibri wynika, że połowa z badanych pracowników uznaje wykonywanie wyłącznie wymaganych zadań za mądre i sprytne, a 30 proc. nie robi w pracy nic ponad to, co niezbędne do utrzymania stanowiska.
Zjawisko to wiązane jest szczególnie z pokoleniem Z (osoby urodzone po 1995 r.), dla którego praca jest jedynie środkiem do realizacji ważniejszych celów, np.