Wiosenna mediolańska premiera kanapy KA, zaprojektowanej przez Kengo Kumę, wywołała konsternację. Widzowie pytali: czy to już wszystko? Kuma to jeden z największych żyjących architektów, jego manifestem jest budynek V&A w szkockim Dundee, wyglądający jak nadmorska skała. Kanapa KA bardzo ten budynek przypomina: składa się z dwóch wydłużonych graniastosłupów z podpórką. Konstrukcji nie widać w ogóle. Tapicerowane elementy są jak dwa bloki położone jeden na drugi. Górny element można przełożyć do tyłu – i z kanapy powstaje leżanka. To właściwie współczesna rzeźba i ma się wrażenie, że jest jej stanowczo za mało, jak na mebel.
Czy estetyczne zaciskanie pasa i minimalizm wystarczą, żebyśmy polubili meble od architektów? Jednak nie trzeba ich lubić, by się im uważnie przyglądać, bo w przeciwieństwie do „towaru na półkach”, czyli tego, co znamy ze sklepów, pokazują przyszłość, są jak zwiastun nadchodzących trendów.
Architekci wzięli się za meble ponad sto lat temu. Nowoczesność była wtedy programem totalnym: należało przełożyć swoją wizję świata na jego każdy element. Ale był też powód przyziemny: projektując ambitne budynki, nie mogli znaleźć pasującego do nich wyposażenia. Wyobraźmy sobie willę Savoye, jeden z najpiękniejszych domów mieszkalnych na świecie, zaprojektowany w 1928 r. przez ojca nowoczesności Le Corbusiera. Jak w tym pudełku na słupach wyglądałyby mieszczańskie fotele? Architekt więc sam zakasał rękawy i zaprojektował fotel LC2 Grand Confort: pięć idealnie miękkich skórzanych poduch ściśniętych stelażem ze stalowych rurek. Siadasz i zapadasz się. Ale bez żadnych ozdób i dodatków. Czysta geometria. Kiedy Le Corbusier pokazał go na paryskim Salonie Jesiennym w 1928 r., publiczność, podobnie jak na tegorocznej premierze kanapy Kengo Kumy, była w szoku.