I w nitki się obrócisz
I w nitki się obrócisz. Festiwale filmowe bez czerwonych dywanów
Kto myśli, że galowa defilada gwiazd po czerwonym dywanie, od drzwi limuzyny do sali kinowej, to wyłącznie targowisko próżności, ten jest w błędzie. Bo pojawienie się sław w sukniach czy biżuterii znanych marek to działalność biznesowa, czasem mająca korzystniejszy wpływ nie tylko na konto bankowe, ale też na karierę aktorki czy piosenkarza niż nawet najlepiej oceniony występ. Zdjęcia z premiery czy rozdania nagród potrafią krążyć w sieci i mediach przez dekady. Prawdopodobnie więcej osób kojarzy Björk z ekscentryczną sukienką w kształcie łabędzia niż z jej świetnymi albumami albo półprzezroczysty strój Cher lepiej niż jej występ w skądinąd świetnym „Wpływie księżyca”. Wymiernie zyskują także domy mody. Jak wylicza na łamach „New York Timesa” ekspertka z firmy analizującej dane Launchmetrics, pojawienie się aktorki Margot Robbie na amerykańskiej premierze „Barbie” w sukni marki Elsa Schiaparelli wygenerowało dla tego domu mody szum medialny wart ponad 2 mln dol.
Związane ze strajkiem amerykańskich scenarzystów i aktorów odwołanie uroczystych premier uderza nie tylko w gwiazdy, w śmietankę towarzyską i bogate korporacje modowe – trzęsie całym ekosystemem. Bez pracy zostali styliści, których instytucja czerwonego dywanu wylansowała i podniosła niemal do rangi, jaką cieszą się ich sławni podopieczni. W domu zostają makijażyści, fryzjerzy i firmy specjalizujące się w organizacji filmowych gal. Ucierpią też dziennikarze filmowi, którzy np. na zaczynającym się pod koniec sierpnia festiwalu w Wenecji mieli przeprowadzać wywiady m.in. z Penélope Cruz, Jessiką Chastain czy Emmą Stone, ale nie przeprowadzą, bo strajkujące od połowy lipca gwiazdy mają zakaz udziału w promocji swoich dzieł.
Co ciekawe, pierwszy czerwony dywan nie miał nic wspólnego ze światem filmu, został rozwinięty przed narodzinami braci Lumière.