„The Guardian”: Kompromitujące seksfotki w sieci? Ciebie to też może spotkać
Zdrętwiałam. Nie wiedziałam, co robić. W jaki sposób mój wizerunek stworzony techniką deepfake trafił na stronę pornograficzną? Nie miałam nawet powodu, żeby się zastanawiać, jak zmanipulowane treści mogłyby wpłynąć na moje życie. A pewnego zimowego poranka ktoś niecierpliwie zapukał do moich drzwi...
Już samo to było zastanawiające – to była zima 2020 r., nie wróciliśmy jeszcze do spotykania się w domach po lockdownie. Nie spodziewałam się gości. Zdziwił mnie widok kolegi za drzwiami. Powiedział, że musi ze mną porozmawiać. Czułam, że to coś ważnego i niezwykłego, bo zapytał, czy może wejść. Powiedział, żebym usiadła. Adrenalina mi skoczyła – coś takiego mówi się, kiedy przynosi się złe wieści. Mój dwuletni syn był w żłobku i w pierwszej chwili instynkt podpowiedział mi, że przydarzyło mu się coś strasznego. Poczułam, jak wali mi serce.
Widziałem twoje zdjęcia w sieci
Nie pamiętam, jakich dokładnie słów użył kolega. Ale pamiętam ich sens i jego zażenowanie. To, co mi powiedział, było gorsze, niż mogłam sobie wyobrazić. Twierdził mianowicie, że natknął się na mój wizerunek na stronie pornograficznej – widział zdjęcia z moją twarzą doklejoną do cudzych ciał, całą galerię zdjęć umieszczonych przez kogoś, kto podawał się za mojego chłopaka. Nie wiedziałam, jak zareagować. Kurczowo przycisnęłam ręce do boków i chwyciłam się brzegu kanapy. Nic z tego nie rozumiałam, przecież nigdy nikomu nie wysyłałam swoich zdjęć w intymnych sytuacjach. Jak mogły się znaleźć na stronie pornograficznej?
Kolega starał się używać jak najdelikatniejszego języka, a ja, jak zacięta płyta, wrzeszczałam: To niemożliwe! Czym sobie na to zasłużyłam?!
Dźwięki same się ze mnie wydobywały. Docierały do mnie pojedyncze słowa z tego, co mówił znajomy: przemoc, podłość, dziwne, policja.