Smartfony nie dodają urody
Smartfony nie dodają urody. Dosłownie. Czy selfie odejdą do lamusa?
Łowcy okazji czyhają co roku na Black Friday, zakupową tradycję, która rozrosła się i w zasadzie trwa już cały listopad, a nie jeden dzień po amerykańskim Święcie Dziękczynienia. Cyber Monday, czyli poniedziałek z promocjami na produkty elektroniczne (w Polsce wypadł 27 listopada), też zwykle trochę się wydłuża. Wszystko to rzecz jasna sprytny marketing. Z podobnych sztuczek korzystają twórcy smartfonów, którzy w tym samym czasie przekonują, że nowy model po prostu nam się należy, choć „stary” wcale długo nie posłużył. Cóż, ponoć żywot smartfona to zaledwie dwa, trzy lata. Nowe wersje kuszą też zwykle lepszymi parametrami aparatów, a dziś tego głównie oczekujemy: doskonałej jakości zdjęć i filmików.
I ten atut właśnie staje się naszym przekleństwem – aparaty są po prostu za dobre. „Najpierw zaczęłam kwestionować swój wygląd. A potem samo urządzenie”, pisze Caroline Mimbs Nyce na łamach „The Atlantic”, która wykonała serię selfie i nie była nimi zachwycona. Smartfon wydobył wszystkie jej niedoskonałości, zmarszczki, przebarwienia, gołym okiem zwykle niewidoczne. Autorka „problem” zbadała i okazał się powszechny, użytkownicy na świecie skarżą się na to samo. Czyżby smartfony ujmowały nam urody? Social media podsuwają nam filtry do szybkiej przeróbki (tj. poprawki) zdjęć, są aplikacje, które sprawiają, że wyglądamy korzystniej, podobnie programy do wideokonferencji czynią nas na wizji zwartymi, wypoczętymi i gotowymi do pracy. A smartfony na odwrót: żaden pryszcz się nie ukryje.
Rzecz w tym, że aparaty w najnowszych modelach mają rozdzielczość nawet 24 megapikseli (i więcej) oraz kombinację obiektywów, których nie powstydziłby się profesjonalny aparat fotograficzny. Przy takich właściwościach można by wykonać nie najgorszy billboard, a co dopiero selfie.