Zacznijmy od definicji – długodystansowy lot trwa minimum tyle, co jeden dzień etatowej pracy, czyli osiem godzin. Najdłuższy w tej chwili przekracza dwa dni pracy (18 godzin 50 minut z Singapuru na lotnisko JFK w Nowym Jorku, lub odwrotnie), a w przyszłości taka podróż może nawet przelać się na pół trzeciej dniówki. Już bowiem w przyszłym roku australijskie linie lotnicze Qantas planują odpalić bezpośrednie rejsy z Australii do Europy i wybranych miast USA, z długością w granicach 20 godzin. Project Sunrise, czyli „Projekt Wschód Słońca”, jest skalibrowany przede wszystkim na pasażerów o głębokich kieszeniach, co zgadujemy, patrząc na wstępny podział foteli między klasę pierwszą, biznes i ekonomiczną.
To żadna sztuka przetrwać długą podróż w luksusie rozkładanych na płasko siedzeń, miękkich kocyków i personelu pokładowego, który zwraca się do nas po imieniu i pamięta nasze alergie pokarmowe. Prawdziwe wyzwanie to sprawić, żeby podróż w klasie ekonomicznej, słusznie nazywanej po angielsku „autokarową” (coach), była czymś więcej niż liczeniem minut między startem a lądowaniem. Przygotowania można podzielić na kilka kategorii – od zdrowia i urody po rozrywkę. Jeśli chodzi o to pierwsze, to w niezastąpionym internecie można sprawdzić, ile wody na godzinę lotu powinien pić pasażer, jak często wstawać z siedzenia, jakie robić ćwiczenia, a jakich nie robić (odradzane jest organizowanie sobie pełnych sesji jogi w przejściu lub zakątku przy toaletach). Niektóre linie oferują za dodatkową opłatę rezerwację foteli obok lub specjalnych kojców, w których możemy sobie drzemać. Mniej zasobnym polecamy skarpety kompresyjne, pledzik i nieśmiertelną poduszkę-rogal. Te ostatnie pojawiły się także w wersji kokon, zakrywającej prawie całą głowę.