Dzieci, koty i kłopoty. Co się kryje za aferą o kocią kawiarnię w Szczecinie
Dwa dyżurne tematy dotyczące kawiarń potrafią rozpalić internautów – wykluczanie dzieci albo studentów przesiadających z laptopem nad wystygłą kawą. Ci drudzy blokują miejsce, które mógłby zająć płacący klient, co ma znaczenie w małych lokalikach, te pierwsze to element wciąż nierozstrzygniętego sporu między rodzicami a dzieciofobami – czy mali ludzie mają prawo do przebywania w przestrzeni publicznej. Tym razem jednak zakaz przychodzenia z dziećmi poniżej 13. roku życia dotyczy miejsca szczególnego – kociej kawiarni – i nie jest taki oczywisty.
Koncepcja kociej kawiarni przywędrowała do Polski z azjatyckich metropolii. Lokale, w których można było wypić kawę i zjeść ciastko w towarzystwie przechadzających się kotów, powstały w odpowiedzi na społeczne zapotrzebowanie. Na przykład w Singapurze w dominującym budownictwie komunalnym nie wolno trzymać kotów (przepisy mają się zmienić dopiero w tym roku). Miłośnikom uroczych zwierzaków dano więc możliwość odwiedzenia ich w kocim lokalu – oprócz wypicia małej czarnej z kłaczkiem można się pobawić z kotami, pogłaskać je i zrobić zdjęcie.
Czytaj też: Kocie kawiarnie. Czy tu na pewno o miłość do zwierząt chodzi?
Kawa z kłaczkiem
Kiedy pomysł trafił na Zachód, uległ pewnej modyfikacji – wiele lokali łączyło działalność gastronomiczną z charytatywną. Koty zamieszkujące kawiarenki pochodziły ze schronisk lub były odratowywane z ulicy, jednym z założeń lokali było zapoznanie zwierzaków z potencjalnymi nowymi opiekunami.