Marzenie o przyjemności
Marzenie o przyjemności. Czy umiemy jeszcze przeżywać rozkosz bez samopotępienia?
Sunshine guilt to rzekomy dyskomfort związany z tym, że nie korzystamy ze słonecznych dni, spędzając je na świeżym powietrzu. Bo praca czy inne ograniczenia, ale też zwykłe lenistwo, zmuszają nas do pozostania w domu, biurze czy w innym zamkniętym pomieszczeniu. To zresztą niejedyne zjawisko spod znaku guilt, czyli wyrzutów sumienia i poczucia winy, które doczekało się w ostatnich miesiącach czy latach specjalnej nazwy. W mediach społecznościowych krążą artykuły m.in. o parental guilt (rodzicielskim poczuciu winy), environmental guilt (ekologicznym) albo self-care guilt (związanym z dbaniem o siebie). Rozważania na temat absurdalności tych sformułowań odłożę jednak na inną okoliczność. A teraz zadam pytanie od innej strony. Mianowicie: czy potrafimy jeszcze przeżywać przyjemność bez samopotępienia?
Chyba wielu z nas się to zdarzyło: chcieliśmy odpocząć, ale nie umieliśmy; pragnęliśmy oddać się jakiejś przyjemności, ale jej uporczywie nie odczuwaliśmy. Dlaczego więc coś, co wydaje się bardzo proste, bywa czasem tak trudne do osiągnięcia? I jak to się ma do poczucia winy? Podobne paradoksy mistrzowsko demaskował ongiś słoweński filozof Slavoj Žižek. Pokazywał, że presja na rozkosz – rozumianą jako przyjemność, której intensywność wyrywa się obowiązującym normom – wcale nie jest jednoznacznie przyjemna, przynajmniej w potocznym rozumieniu tego słowa.
Weźmy choćby znane z puszek coca-coli hasło „Enjoy!”. Współczesny przekaz kulturowy, wprzęgnięty w tryby konsumeryzmu, obrócił zachętę do czerpania przyjemności i cieszenia się w nakaz bycia usatysfakcjonowanym. Nie tylko z powodu nabywanych czy posiadanych dóbr materialnych, ale także doznań, osiągnięć, przeżyć, kontaktów, nieomal wszystkiego.