Sezon na kokon
Jesień, czyli sezon na kokon. Klasyczny trencz odpada. Ma być efektownie i przytulnie
Mniej znaczy więcej? E tam. Kto chce być modowym ascetą, niech nosi czarne i beżowe płaszczyska i smutno przemyka przez smagane jesiennym wiatrem ulice. To droga na skróty do sezonowej chandry. Kto chce ją ominąć, niech zainteresuje się ofertą tekstylną takich zmyślnych projektanckich głów jak Erdem Moralıoğlu, Richard Quinn, Michael Kors czy Tory Burch, którzy na wybieg wypuścili modelki w płaszczo-sukienkach, wyglądających niczym zdjęte z pamiętnych z dobranocek Fraglesów. Ale tych uczesanych i odświętnych.
Przykładowo u Erdema przez wybieg przedefilowała modelka ukryta (od szyi po kostki) w otulinie w różnych odcieniach różu z plamami w kolorze leśnego poszycia. U Quinna wyszedł czarny włochaty monochrom przepasany białą wstążką – bo jednak jakoś sylwetkę trzeba wyrzeźbić. U Korsa za to różowy, także kudłaty, płaszcz wygląda, jakby nosząca go osoba narzuciła na siebie ulubiony kocyk. Bo właśnie o to chodzi w tym mikrotrendzie: żeby było przytulnie i efektownie zarazem.
Umówmy się: większość ubrań, wierzchnich i spodnich, które dają poczucie komfortu, nie nadaje się do pokazywania innym. Rozciągnięte swetry, wypchnięte w kolanach spodnie dresowe, sprane i może lekko dziurawe T-shirty… Można by wymieniać jeszcze długo, a za próg lepiej w tym nie wychodzić. Z drugiej strony nie warto narażać się na niewygodę w zamian za efektowną stylówkę. „Moda, w której nie da się wyjść na ulicę, nie jest modą” – mawiała Coco Chanel i oczywiście miała rację. Zatem kosmaty kokon jest jak znalazł. Jak donosi niezawodny „The New York Times”, w sezonie jesiennym powinniśmy być widzialni. A to, co mamy na sobie, powinno opowiadać, kim jesteśmy. Jak mawiała Maya Angelou, wyśmienita amerykańska pisarka z talentem do szycia maksym: „Niemożność opowiedzenia skrywanej w swoim wnętrzu historii to najwyższa forma cierpienia”.