„Zaklinaczka generacji Z” – tak media za oceanem nazwały 27-letnią Tiffany Zhong. Przedsiębiorczyni z sektora VC (kapitał podwyższonego ryzyka) zasłynęła dzięki rozpoznawaniu potrzeb swojego pokolenia. W raporcie z 2020 r. podzieliła się wiedzą na temat tego, jak ludzie z roczników 1995–2010 konsumują media społecznościowe. Jej zdaniem te ostatnie nie pełnią już funkcji wpisanej w drugi człon wyrażenia. Postanowiła więc przewrotnie zachęcić, by wszyscy byli… nigdzie.
Noplace z miejsca kupił amerykańską generację Z, stając się w połowie tego roku najchętniej ściąganą aplikacją na platformie App Store. Odbiorcy docenili naturalność i prawdziwość. Mimo że sztuczna inteligencja sugeruje, kogo obserwować, nie o wszystkim decyduje algorytm. Medium premiuje nawiązywanie kontaktu z bliskimi osobami – czy to ze znajomymi z realu, czy też z posiadaczami podobnych zainteresowań. Zbieżność z cenionym w latach zerowych muzyczno-społecznościowym portalem Myspace jest oczywista. Podobnie jak tam, każdy automatycznie staje się znajomym Tiffany, przypominającej znanego z Myspace Toma. Co więcej, ważną rolę odgrywają utwory, których się słucha.
Podobieństwo do Twittera/X to z kolei tzw. gwiazdy – odpowiedniki hasztagów, które porządkują tematy dyskusji. Na tym skojarzenia się kończą. Celowo nie wprowadzono innych komunikatów niż tekstowe, by nie rozpraszać użytkowników. Rekompensatą za wczesnointernetową surowość jest możliwość kolorystycznej personalizacji profilu, a także grywalizacja zachęcająca do podejmowania działań w obrębie Noplace i zdobywania odznak. Po co? Po to, by mieć poczucie zacieśniania kontaktów z ludźmi, a nie reklamodawcami.
Dlaczego tak przebodźcowane pokolenie zauroczyła marka odwołująca się do czasów, w których świat dopiero co wpadł w sieć?