Zimny klimat, gorący temat
Im cieplej, tym bardziej winiarze tęsknią za zimnem. Teraz mają swoje pięć minut
Temat zrobił się modny jakieś dziesięć lat temu. Wynikło to nie tyle z rosnącego słupa rtęci, ile ze zmiany upodobań. Zamiast dżemolady i 15 wolt winopijcy nagle zapragnęli kwasu i smaków lekkich jak obłoczki. A takie można osiągnąć tylko w tzw. zimnym klimacie.
Wszyscy winiarze zaczęli więc takiego poszukiwać, nawet gdy generalnie nie mieli ku temu warunków. Prześcigali się w wynajdywaniu „chłodzącego wpływu” (ang. cooling influence) gór lub oceanu. W wyschniętej na wiór południowej Kalifornii hitem stała się jedna jedyna dolina biegnąca ze wschodu na zachód, gdzie mógł w nią wlecieć życiodajny chłodny wiatr znad Pacyfiku. Nie szkodzi, że rosną tu migdałowce i awokado, ważne, że można było stworzyć odpowiednią narrację. W Australii, obiektywnie najniżej wypiętrzonym kontynencie naszej planety, na wagę złota okazało się skromne 500 m n.p.m. w Adelaide Hills, a – faktycznie chłodną – Tasmanię, która wcześniej nie miała szans na produkcję przyzwoitego wina, obsadzono winoroślą wzdłuż i wszerz.
Zimny klimat to gorący temat. Wszyscy chcą go mieć. Dlatego ci, co go naprawdę mają, wreszcie mają swoje pięć minut. Polska, Anglia, Belgia, Holandia, Kanada. A nawet… Dania i Szwecja. Na razie za zimno tu na normalne wina. Ale hybrydy, czyli odporne na mróz i wilgoć krzyżówki winorośli europejskiej z amerykańską, wychodzą już całkiem zacnie. Gwiazdą jest znany i u nas solaris, robiony zmyślnie tak, by przypominał modne pinot grigio albo sauvignon blanc. Do kwaśnych, słonych, kiszonych smaków równie modnej kuchni nordyckiej to już całkiem niezły mariaż.
Winiarze ze Skandynawii mają ambicje i nadzieje, bo globalne ocieplenie co roku nanizuje na meteorologiczne wykresy bezcenne godziny słońca. Zorganizowali więc w Kopenhadze kongres, by pokazać swoją siłę.