Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Ludzie i style

Dzieje polskiego MLM, czyli legenda o Borucie i będzińskim zamku

Legenda o Borucie Legenda o Borucie Marek Maruszczak/AI / •
Plotki mówią, że jeśli ktoś był odpowiednio łasy na złoto, Boruta zapraszał go na meeting biznesowy w lochach.

Będziński Zamek to nie byle jaka chałupa. Król Kazimierz Wielki stwierdził: „Musimy mieć coś solidnego, żeby nie było wstydu przed wrogiem”. No to zbudowali fortecę na skale, z grubymi murami i wieżą, z której można było krzyczeć na nieproszonych gości: „Wracajcie do Czech pić tę swoją colę z pokrzywami!”.

Tyle że jak to w starych zamkach bywa, coś tam zawsze musiało się czaić pod ziemią. I tak się składa, że w tamtejszych lochach siedział sam Boruta – lokalny szlachcic, który miał więcej układów niż portier w hotelu sejmowym. Gość podobno był pierwowzorem współczesnych samorządowców – nie robił nic, ale wszyscy musieli mu się kłaniać. No i jak to z takimi bywa, skończył źle – sprzedawszy duszę diabłu, sam się w niego zamienił.

Czytaj też: Bij glutenem w wielkiego wezyra, czyli legenda o gliwickich rogalach

Meeting w lochach

Nie był jednak byle typem z widłami, któremu się siarka z butów sypie. On miał klasę. Zamiast latać z ogonem na wierzchu, nosił elegancki kontusz, pas ze złotymi sprzączkami i pióro w kapeluszu, bo wiecie, diabeł bez pióra to jak konkubent bez niebieskiej karty.

Boruta miał w Będzinie rezydencję, gdzie urządzał suto zakrapiane uczty dla szlachty i innych ważniaków. Plotki mówią, że jeśli ktoś był odpowiednio łasy na złoto, Boruta zapraszał go na meeting biznesowy w lochach.

– Słuchaj, szlachcicu, chcesz szybki kredyt, ale nie masz zdolności? – pytał Boruta, trzymając w ręku kontrakt z odciśniętą diabelską rozgwiazdą.
– Eee, a na jakiej stopie? – pytał naiwny delikwent.

Reklama