Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy jeszcze nikt nie wstydził się mówić, że jest z Sosnowca (bo go nie było), w małej chałupie obok lasu sosnowego żył sobie drwal Stanisław. Stachu nie był młody, nie był też stary, ale to ostatnie bezobjawowo, bo był na swoje nieszczęście szlachetny i pracowity.
Stachu wstawał codziennie skoro świt, szedł do żabki po bułkę i kabanosy, wypijał to na hejnał i myk do roboty. Uwielbiał przebywać między drzewami. Wybrał więc zawód, który polegał na ich wycinaniu. Mało tego, koleś kochał las do tego stopnia, że gdy wracał do domu i rozwalał się na fotelu, to marzył o tym, aby zostać górnikiem. Tylko proszę mi tutaj nie zarzucać braku logiki. Jeżeli ktoś zajmuje się wymyślaniem legend, to raczej nie studiował matematyki.
Być może Stacha skusiła wizja deputatu węglowego. A może nie wiemy o nim wszystkiego i w jego duszy tlił się mrok i zepsucie ponad wszelką miarę, a on sam planował karierę górniczego związkowca? Tego się już raczej nie dowiemy, bo Stachu zmarł był w okolicznościach tragicznych. Zanim do tego przejdziemy, wróćmy do Stacha, kiedy jeszcze dychał, chrapiąc przy okazji okrutnie, bo zasnął po całodziennym rąbaniu drewna i wieczornym obalaniu bułek.
Czytaj też: Waligóra i Wyrwidąb, czyli kradzież z pobiciem na narodzie polskim
Stach posłuchał Kościuszki
Stachu miał sen. Ale nie taki zwykły, że człowiek boso ugniata dżem truskawkowy. Sen był proroczy, a wszyscy wiemy, że z nich nigdy nic dobrego nie wychodzi. Stachowi przyśnił się głos:
– Stachu, mordo, zostaniesz górnikiem!
To był Tadeusz Kościuszko, pierwszy Polak na work & travel w Stanach Zjednoczonych.