Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy jeszcze nikt nie wstydził się mówić, że jest z Sosnowca (bo go nie było), w małej chałupie obok lasu sosnowego żył sobie drwal Stanisław. Stachu nie był młody, nie był też stary, ale to ostatnie bezobjawowo, bo był na swoje nieszczęście szlachetny i pracowity.
Stachu wstawał codziennie skoro świt, szedł do żabki po bułkę i kabanosy, wypijał to na hejnał i myk do roboty. Uwielbiał przebywać między drzewami. Wybrał więc zawód, który polegał na ich wycinaniu. Mało tego, koleś kochał las do tego stopnia, że gdy wracał do domu i rozwalał się na fotelu, to marzył o tym, aby zostać górnikiem. Tylko proszę mi tutaj nie zarzucać braku logiki. Jeżeli ktoś zajmuje się wymyślaniem legend, to raczej nie studiował matematyki.
Być może Stacha skusiła wizja deputatu węglowego. A może nie wiemy o nim wszystkiego i w jego duszy tlił się mrok i zepsucie ponad wszelką miarę, a on sam planował karierę górniczego związkowca? Tego się już raczej nie dowiemy, bo Stachu zmarł był w okolicznościach tragicznych. Zanim do tego przejdziemy, wróćmy do Stacha, kiedy jeszcze dychał, chrapiąc przy okazji okrutnie, bo zasnął po całodziennym rąbaniu drewna i wieczornym obalaniu bułek.
Czytaj też: Waligóra i Wyrwidąb, czyli kradzież z pobiciem na narodzie polskim
Stach posłuchał Kościuszki
Stachu miał sen. Ale nie taki zwykły, że człowiek boso ugniata dżem truskawkowy. Sen był proroczy, a wszyscy wiemy, że z nich nigdy nic dobrego nie wychodzi. Stachowi przyśnił się głos:
– Stachu, mordo, zostaniesz górnikiem!
To był Tadeusz Kościuszko, pierwszy Polak na work & travel w Stanach Zjednoczonych. Owszem, linia czasowa się trochę rozjeżdża, ale poczekajcie, aż się dowiecie, kto mu odpowiedział.
– Stachu, nie bądź debilem! – stanowczo zaoponowała Margaret Thatcher, znana z ostrożnego podejścia do pracy w przemyśle wydobywczym.
No i co? Stachu nie posłuchał pani Thatcher. Głównie dlatego, że nie kumał po angielsku.
Swoją drogą wiedzieliście, że Kościuszko studiował fortyfikacje w Szkole Rycerskiej? Stachu i tak miał szczęście, że nie wylądował na wojnie.
Czytaj też: Dzieje polskiego MLM, czyli legenda o Borucie i będzińskim zamku
Pochowany pod sosnami
Wylądował natomiast u sąsiada, do którego popędził czym prędzej po przebudzeniu i zawinął mu kilof z szopy na narzędzia. Stachu razem ze swoim kradzionym kilofem pobiegł na pobliskie pole szukać miejsca na kopalnię. No i kopie Stachu, ile sił, ziemię twardą i spękaną jak pięty znanego podróżnika Wojciecha C., co boso przez świat chodzi. Już miał rzucić robotę w cholerę, a przynajmniej w Kościuszkę, gdyby drania, werbownika, znowu spotkał. Aż tu nagle TRACH.
Kilof trafił w coś innego. Schyla się więc Stachu i podnosi czarne grudki do oczu. Najpierw podejrzliwie, bo godzinę wcześniej nieopatrznie zaczął pracę w okolicach wygódki, ale nie. To prawdziwy węgiel z wnętrza, tym razem, ziemi.
Ucieszył się Stachu ogromnie, bo wiedział, że państwo za węgiel zawsze zapłaci, i ogłosił, że zakłada miasto. Stachu ewidentnie miał lepsze gadane niż pomysły, bo na jego ogłoszenie odpowiedziała cała banda marzycieli, śmiałków i innych wykolejeńców, a w miejscu, w którym kopał, powstała kopalnia, a potem całe miasto.
Niestety, jak to bywa z kopalniami, i ta się zawaliła, i to prosto Stachowi na głowę. Pozostali górnicy oraz ich rodziny odbudowali jednak kopalnię i nazwali miasto na cześć sosen, pod którymi pochowano Stacha stachanowca. I taka jest historia Sosnowca, miasta ludzi twardych i nieustępliwych, którzy nie kumają nawet tak bezpośrednich sygnałów od mamy natury jak krajobraz walący im się na głowy.