Ludzie i style

Legenda o Poznaniu, Kruczym Królu i o tym, jak człowieka zmienia dieta

Legenda o Kruczym Królu Legenda o Kruczym Królu Marek Maruszczak/AI / •
Przemko potrafił robić dwie rzeczy: patrzeć i dmuchać. Jak wypatrzył coś interesującego, to wtłaczał powietrze ile sił w płucach w dęty instrument blaszany typu trąbka.

Jest takie miejsce w Polsce, które ludzie złośliwi nazywają Miastem Doznań. Ludzie życzliwi natomiast wybierają milczenie. W tym miejscu, tak mniej więcej na środku, wyrasta brzydka konstrukcja murowana zwana ratuszem. Ratusz ma wieżę, co nie jest specjalnie oryginalne, jeżeli chodzi o ratusze. Poza tym, że na wieży dochodzi do regularnych aktów przemocy z udziałem drobnej rogacizny – to znaczy koziołków, które się trykają końcówkami – siedzi tam trębacz i złośliwie trąbi.

Teraz robi to na przekór każdemu, kto próbuje spać jak człowiek do 12 rano, ale kiedyś pełnił również funkcję słabo opłacanego systemu alarmowego. Tak było do czasu wynalezienia bloków i staruszek, które skanują z ich okien przestrzeń miejską jak sokoły z trwałą ondulacją w kolorze szarofioletowym. Trębaczem miejskim w czasach, których dotyczy ta legenda, był niejaki Przemko. Przemko potrafił robić dwie rzeczy: patrzeć i dmuchać. Bo jak wypatrzył coś interesującego, to wtłaczał powietrze ile sił w płucach w dęty instrument blaszany typu trąbka.

Czytaj też: Legenda o księżnej, księciu i co z człowiekiem robi mieszkanie w Opolu

W poszukiwaniu afery

Pewnego razu np. pies burmistrza wpadł był do studni i tylko dzięki zręcznym ustom naszego Przemka mieszkańcom udało się wyciągnąć futrzastego drania, nim zdążył wypić całą wodę.

Jak się pewnie domyślacie, taka uzdolniona bestia jak nasz Przemko nie mogła długo pozostać wolna ani bezdzietna. Przemko miał syna o imieniu Bolko. Kiedyś był jeszcze Marko, ale pewnego dnia uciekł z wędrownymi graczami w polo.

Bolko odziedziczył po tacie talent do gapienia się na rzeczy. Za każdym razem, kiedy przynosił mu wałówkę, korzystał z okazji i wytężał wzrok w poszukiwaniu jakiejś afery. Pamiętajmy, że w tamtych czasach nie było telewizji ani TikToka i człowiek musiał się nieźle wysilić, żeby marnować czas na głupoty.

Bolko jednak był w swoim obserwacyjnym hobby wytrwały i co rusz dostrzegał różne ciekawe rzeczy. Kiedyś np. dojrzał z wieży lisa, który przygotowywał się do kurnapingu pod zagrodą niejakiej Maciejowej. Innym razem dostrzegł dziecko, które podczas zabawy wpadło do Warty. Ojciec był dumny z Bolka i po tych wydarzeniach obiecał mu trąbkę, żeby następnym razem dał znać o kurach i topielcu szybciej niż podczas kolacji.

Czytaj też: O tym, jak Brzydgoszcz założono i że całkiem niedaleko są miejsca jeszcze gorsze

Tacy są najgorsi

Pewnego dnia Bolko, jak zwykle, wypatrywał gałki oczne ze szczytu ratuszowej wieży, kiedy nagle... padł na niego cień rozmiarów małej paralotni. Bolko odruchowo rzucił się w bok, przeturlał i przyparł do ściany w nadziei, że cokolwiek rzucało cień tej wielkości, nie planowało sobie na niego ulżyć, bo wiadomo, jakie są ptaki.

Właścicielem cienia okazał się kruk. Ale nie taki zwykły, tylko przerośnięte bydlę z zamiłowaniem do akrobacji powietrznych. Kruk bowiem szamotał się, kręcił beczki i w ogóle tor jego lotu wyglądał jak wykres giełdowy ostatnimi czasy.

Kiedy kruk minął wieżę, Bolko zobaczył, że jedno z jego skrzydeł łopocze na wietrze jak reformy Maciejowej na sznurze do prania – tylko było bardziej czarne (chociaż ledwo, ledwo). Chłopak rzucił się w dół po schodach i dalej za ptakiem, bo, jak już zostało stwierdzone, lubił się gapić, a darmowa rozrywka nie chodzi piechotą. Tylko opada spiralą w stronę bruku i robi...

PLASK. Kruk przywalił w kocie łby u stóp Bolka, wywalił język na prawą stronę dzioba, przewrócił okiem i znieruchomiał. Bolko zerwał się ponownie do biegu, by wrócić po chwili z patykiem, którym szturchnął pierzastego rozbitka. Nic się nie stało. To mogło oznaczać tylko dwie rzeczy – albo kruka uda się uratować, albo na obiad będą krucze udka.

Kiedy Bolko przytargał w końcu ptaka do domu, okazało się, że na obiad jednak znowu rzepa. Ptak oddychał, ale z ledwością.

– Tacy są najgorsi – powiedział Bolko, bo był wrażliwym dzieckiem i zawsze miał na uwadze wydolność systemu opieki zdrowotnej. Pomimo wrodzonego patriotyzmu i innych dziwnych przypadłości przełamał się i otoczył kruka opieką. Karmił go codziennie oraz szeptał mu do uszka mowy motywacyjne:

– Kruku, wyzdrowiejesz! Kruku, będziesz żywy! Kruku, jesteś diamentem, nawet jeżeli trochę osmolonym!

I w końcu stał się cud. Kruk otworzył oczy, potrząsnął rozczochraną głową, a pióra do tej pory sterczące w twórczym nieładzie ułożyły się w czarną koronę. Ptak zaś przemówił:

– Dobra już, kurde, wyzdrowieję, tylko przestań mi w końcu nadawać nad uchem!

Po czym wstał na równe nogi, pokazał Bolkowi język i wzbił się do lotu. Po chwili wrócił i położył chłopcu pod nogami srebrną trąbkę.

– Weź ten instrument, hałaśliwcze, i użyj go następnym razem, zamiast tyle gadać. Przylecę na pomoc tobie albo dowolnej istocie, żeby nie musiała przechodzić przez to samo, co moje krucze uszy.

No i znowu poleciał. Tym razem na stałe.

Czytaj też: Legenda o wieży w Ząbkowicach Śląskich. Krzywej, ale dumnej (jak wszystko w Polsce)

O nie, weganie!

Bolko przez jakiś czas rozpamiętywał to wydarzenie, ale wiecie, jakie są dzieci. Wredne. Ale poza tym szybko się nudzą. Dlatego Bolko zapomniał w końcu o kruku, bo miał lepsze rzeczy do roboty. Na przykład gapić się, a potem trąbić na rzeczy – tylko tym razem za pieniądze. Bolko przejął interes po tacie.

Pewnego dnia, kiedy tak siedział i patrzył na skraj lasu w celach zarobkowych, dostrzegł jakieś poruszenie wśród flory. Skraj był coraz mniej na skraju, a bardziej w pobliżu bram miasta. Bolko przetarł ze zdumieniem oczy. Do Poznania zbliżał się las, a każde drzewo trzymało w rękach sojowe latte.

– O nie – jęknął chłopak – to weganie!

Przebrani za drzewa, z sosnowymi gałęziami wystającymi z miejsc niespodziewanych, weganie parli na Poznań z pieśnią wojenną na ubielonych soją ustach.

– Marchewkooooweeee Pooooole – bojowy zaśpiew oraz zapowiedź tego, co zostanie z Poznania, gdy położą na nim łapy, wydobywała się z tysięcy hartowanych fałszywym nabiałem gardeł.

Bolko zrozumiał, że nawet jeżeli zdąży ostrzec mieszkańców miasta, to było ich za mało, by powstrzymać nadciągający kataklizm. I wtedy przypomniał sobie o kruczej trąbce.

– No dobra, co mi szkodzi – krzyknął odważnie i wygrzebał instrument spod sterty rogali. W końcu był poznaniakiem.

Gdy tylko dmuchnął w ustnik, niebo pociemniało. To setki – nie, tysiące – nie, jednak setki (reszta to były chmury) kruków, kawek i wron siwych leciało w stronę najeźdźców.

A potem zaczęło się bombardowanie. Rozdziawione w śpiewie paszczęki były zaś idealnym celem. Wkrótce jeszcze przed chwilą groźna melodia przeszła w okrzyki paniki.

– Jesteśmy zgubieni! – wołali jedni.
– To produkty odzwierzęce! – charczeli drudzy.

W ten sposób Bolko przetrzebił szeregi wegan. Część przerażona zawróciła, a ci, którzy uniknęli ostrzału, byli zbyt nieliczni, żeby przejąć Poznań, i jakoś dogadali się z miejscowymi. Byli też tacy, którym to, co spadło z nieba, zasmakowało. Oni zostali wegetarianami.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną