Niedawno było o tym, jak językowo omijać demonetyzację, czyli pozbawienie przychodów z reklam na YouTube. Omijanie przepisów ciszy wyborczej to przy tym małe piwo. Metoda „na bazarek” jest od lat zdecydowanie najpopularniejsza w mediach społecznościowych. Polega – jak tłumaczy słownik miejski.pl – „na zamianie poszczególnych partii lub kandydatów na towary dostępne na targach w sposób umożliwiający zrozumienie, co jest czym (np. PiS – pistacje, KO – koperek, Konfederacja – konfitury itd.)”. Sondażowe wyniki aktualizowane na bieżąco w dniu wyborów wyciekają w ten sposób w postaci cen dopisanych do poszczególnych produktów. Oczywiście większość to tylko rzekome wartości sondażowe, a twitterowy i facebookowy przegląd cen z bazarku, które poszczególne ugrupowania próbują zmanipulować na swoją korzyść, jest w istocie ostatnim aktem kampanii.
Wybory prezydenckie zmuszają do poddania bazarowej formuły modyfikacjom. Mamy tu do czynienia z kilkunastoma nazwiskami, a nie nazwami ugrupowań. Stąd komentarze w rodzaju „Tuńczyk zaraz nad hulajnogami” albo „To po ile dzisiaj tuńczyk na bazarku? Mam nadzieję, że więcej niż mentosy”. Odnoszą się one do dwóch konkretnych postaci: Adriana Zandberga („potężny Duńczyk”, stąd „tuńczyk”) oraz Sławomira Mentzena („mentosy”, „hulajnogi”). Ktoś rzuca ceny z „lokalnego bazarku w USA” (czyli podliczone głosy z tamtejszej komisji) – tu, jak się okazuje, „wrotki” (czyli Karol Nawrocki) mają cenę wyższą niż „prince polo” (czyli Rafał Trzaskowski, który batonik przedstawiał jako symbol współpracy ze Stanami Zjednoczonymi).
Czytaj też: