Legenda o Karkonoszach i o tym, dlaczego nie można kobiety samej z rzepą zostawić
Dawno temu w Karkonoszach był sobie Duch Gór, gość z brodą tak gęstą, że mieściła kompletny ekosystem – dwie rodziny saren, trzy gniazda czarnego bociana i zaginionego turystę z Holandii. Duch znany był jako Rzepiór, co brzmi jak imię dzieciaka, który w podstawówce żarł plastelinę i zapijał wodą z akwarium.
No i ten brodaty pan Karkonoszy, niby władca, niby strażnik przyrody łamane przez kolekcjoner surowców wtórnych, stwierdził nagle, że zrobi sobie dzień wolny od bycia wszechmocnym duchem i zamieni się w… wiewiórkę.
Nie w sokoła, nie w jelenia, nawet nie w łabędzia, złoty deszcz czy inne sporty wodne jak koledzy po fachu. W wiewiórkę. Czyli taką mysz, która chciałaby być lisem, ale została dziadkiem do orzechów. I co robi w formie zwiewiórczonej? Siedzi na gałęzi i podgląda dziewczyny kąpiące się w pobliskim strumieniu. Z całym szacunkiem, ale jeśli twój pomysł na relaks to podglądanie golizny w przebraniu gryzonia, to pora zainwestować w komputer, bo dostęp do szybkiego internetu to często jedyna granica pomiędzy zwyrolem a koneserem kinematografii.
Czytaj też: Legenda o tym kamiennym niedźwiedziu z Warszawy, co go nadaremno ludzie ujeżdżają
Co tu się odwarzywiło?!
Wśród podglądanych dziewcząt jedna była wyjątkowa – księżniczka Emma, złotowłosa, eteryczna, dokładnie taka, jakie lubią duchy gór zaklęte w wiewiórki. Nic dziwnego, że Rzepiór nie miał szans. Zakochał się bez pamięci i jak przystało na nadprzyrodzonego zboka – porwał Emmę i zamknął ją w wieży. Bo usłyszał w śniadaniówce, że miłość to więzienie.
Emma, jak każda dziewczyna uwięziona przez boskiego zbereźnika, miała pewne… wątpliwości.