Od wąsatego winiarza
Jak do tego doszło, że wina z Gruzji znów podbijają świat. To był majsterszyk
A historia obchodziła się z gruzińskim winiarstwem raz lepiej, raz gorzej. Zabytki, które można podziwiać w Muzeum Narodowym w Tbilisi, na czele z glinianymi amforami kwewri, dowodzą niezwykłego bogactwa kultury wina w czasach prehistorycznych, gdy po zachodniej Europie chodziły białe niedźwiedzie. Uprawa winnej łozy rozkwitła dodatkowo po przyjęciu chrześcijaństwa w 326 r. n.e. Podupadła jednak po najazdach mongolskich i w okresie wojen z Persją i Turcją. Włączenie Gruzji do Imperium Rosyjskiego w 1801 r. zrazu przyniosło pozytywne skutki. Winiarze zyskali ogromny rynek zbytu, a wino gruzińskie przez dwa stulecia cieszyło się w Rosji wielką sławą. Kraj zeuropeizowano, winiarnie unowocześniono, pojawiły się wiodące do dziś marki, jak Tsinandali, białe wino wytrawne wyprodukowane po raz pierwszy w tak właśnie nazwanej posiadłości księcia Aleksandra Czawczawadzego.
Z czasem jednak radziecki pęd do uprzemysłowienia winiarstwa zaczął niszczyć gruzińską tradycję. Sadzono obce, importowane odmiany (choć z kolei czołowe szczepy gruzińskie – saperavi i rkatsiteli – promowano na potęgę w Mołdawii i Ukrainie), kwewri zastępowano betonem i stalą, wina bursztynowe poszły w odstawkę. A potem Rosja zadała dwa niemal śmiertelne ciosy: w 1985 r. Gorbaczow nakazał ukrócić w ZSRR alkoholizm i Gruzja straciła połowę winnic. A w 2006 r. Putin nałożył na kaukaskie wina polityczne embargo i kraj stracił 80 proc. rynku.
Czytaj też: Sok z kamienia
Paradoksalnie od tego momentu rozpoczęła się złota era gruzińskiego winiarstwa. Stojąc na krawędzi upadku, producenci wzięli się ostro do roboty.