Forza Fox!
Forza Fox! Jannik Sinner: narodowe dobro Włoch. Właśnie został mistrzem Wimbledonu
To już ponad rok, jak niespełna 24-letni włoski rudzielec przewodzi rankingowi ATP, z dużą przewagą nad kolejnym klasyfikowanym Carlosem Alcarazem z Hiszpanii. To z nim stoczył niedawno bój w finale French Open. Mecz trwał niemal pięć i pół godziny i jeszcze przed końcem przeszedł do historii tenisa jako najpiękniejszy. Najbardziej dramatyczny. Epicki. Pewnie powstanie o nim kiedyś film – przepowiadają wniebowzięci Włosi...
Otóż Jannik tego starcia tytanów nie wygrał. Ale Włosi nie chcą mówić o przegranej. Bo czyż można przegrać maraton o milimetr? Bo nie był to tylko mecz tenisowy, to była epopeja! Przegrać w takim stylu to przywilej, możliwość wzrostu. Tylko wielcy umieją tak przegrywać! A Wimbledon to była idealna szansa na rewanż.
Ani imię włoskie, ani uroda
Jannik Sinner – ani imię włoskie, ani nazwisko, ani uroda. I jeszcze ten akcent. Jako dziecko nie mówił po włosku. Urodził się w Górnej Adydze, gdzie przeważa niemiecki. Tam, w Dolomitach, schronisko Haus Sinner prowadzili jego rodzice: kucharz i pokojówka, z pasją do narciarstwa i ze stokami pod samym domem. Jannik szusował już jako trzylatek. Zaczynał trenować narciarstwo alpejskie. Zdobywał mistrzostwo Włoch. Wydawało się, że jego ścieżka została wytyczona. Ale ojciec zabrał go na mecz tenisowy i to tenis stał się od tego dnia jego światem. Oglądał mecze Federera, Nadala, Djokovicia, studiował każdy ich ruch. Trenował nawet w pokoju – odbijał piłkę od włącznika światła, zapalając je i gasząc. W wieku 13 lat zostawił narty na rzecz rakiety, z gór pojechał nad morze, do Ligurii. Trenować. Uczyć się samodzielności.
Dziś ma dom w Monte Carlo, ale najchętniej wraca do Haus Sinner. Mówi, że życzyłby wszystkim dzieciom takiej wolności, jaką dali mu rodzice. Jest jeszcze starszy brat – kompan, powiernik.