O zupie na chłodno
Chłodnik? Litewski! Dyplomacja to trudna sztuka. Ta kulinarna również
Nie będę kłamał. Pojechałem do Wilna jeść. Plan zrealizowałem, przyglądając się wspólnej historii, którą nad Wilią opowiada się nieco inaczej niż nad Wisłą. Wspólne mianowniki dostrzegłem dwa. Po pierwsze, Litwini podobnie jak Polacy sporo zawdzięczają królowej Bonie i podobnie jak Polacy nie darzą energicznej Włoszki wielką estymą. Po drugie, dzielimy talerz pełen różowego chłodnika, o który bylibyśmy w stanie kruszyć kopie. Benzyny do ognia dolali kulinarni dziennikarze „New York Timesa”, którzy nazwali chłodnik litewski najsłynniejszym polskim chłodnikiem, za nic mając wysiłki ekspertów od kulinarnej dyplomacji. Polacy dostali rumieńców z zachwytu, Litwini z wściekłości, a ja czułem się, jakbym trzymał talerz chłodnika, siedząc między młotem a kowadłem.
Nie da się bowiem ukryć: mam polski PESEL, mimo że mój ojciec urodził się na Litwie, traktował siebie samego jak Litwina uwięzionego w PRL i upierał się, że nasze nazwisko powinno brzmieć Kieżunas. Ale nie mogę się wyprzeć doświadczeń zawodowych, które potwierdzają tezę, że kuchnia jako pole niematerialnego dziedzictwa za nic ma granice i czystość krwi kucharzy. Jest z założenia czymś ponadnarodowym, bo idea państwa narodowego jest zjawiskiem dość nowym. Nie powinno też nikogo dziwić, że w czasach Jagiellonów elementy kuchni polskiej zaczęły przenikać do Litwy, a kuchnia litewska inspirowała kucharzy w Polsce.
Czytaj też: Afrodyzjak w sezamie. Bakłażan na letnie pikniki: jak go dobrze przygotować
Gdybym miał chodnik litewski gdzieś przypisać, to zgodnie z nazwą oddałbym go Litwinom, zwłaszcza że dziś jest dla nich emblematycznym daniem.