Wyspa spódnic
Kihnu w Estonii nazywają „wyspą kobiet”. To nieprawda, ale jechać warto
Podróż z Tallina zajmuje cztery godziny. Żeby dostać się na tę niewielką wyspę w południowej Estonii, w Zatoce Ryskiej, komunikacją lokalną, trzeba pokonać prawie 170 km najpierw autobusem do miasta Parnawa, potem promem z portu wyspy Manilaid. Z daleka Kihnu wygląda jak wąska zielona linia. W niewielkim porcie wita mnie Mare Mätas, miejscowa aktywistka i przewodniczka. Prowadzi organizację pozarządową Kihnu Living Heritage, zajmującą się ochroną lokalnej tradycji wpisanej na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Kolorowa spódnica, którą Mare ma na sobie, to jedyny element, który zgadza się z wyobrażeniami o wyspie. – Bo matriarchatu u nas nie ma – zaznacza od razu.
Bałtycka Kihnu ma zaledwie 7 km długości i 3 km szerokości. To świat sam w sobie, osłonięty przed wpływami nowoczesności, chociaż nikt jej tutaj nie unika. Motocykle dzielą drogę z rowerami, a kobiety w jaskrawych pasiastych spódnicach wciąż śpiewają starożytne pieśni morskie. Kihnu to nie muzeum, tylko tętniąca życiem kultura z dumą pielęgnowana przez ok. 700 mieszkańców.
Udajemy się na szybki objazd. Pierwszy przystanek to latarnia morska, miejsce najdalej wysunięte na południe i najwyższy punkt na wyspie. Na Kihnu została przywieziona z Anglii w 1864 r., zdemontowana i ponownie złożona. Po pokonaniu ponad 120 schodów dociera się na szczyt, skąd widać południowy kraniec wyspy i nieskończoną otchłań morza. Drugi koniec zasłaniają gęste lasy.
Na cyplu wieje niemiłosiernie. Wita nas tutaj uśmiechnięta Silvi Pelberg, która obecnie dba o budynek latarni i prowadzi mały sklepik z pamiątkami. Oczywiście ma na sobie tradycyjną spódnicę. Ten gruby, wełniany i soczyście kolorowy element garderoby kobiety z Kihnu tkają same. Mare wyjaśnia, że kompletny tradycyjny strój kobiecy składa się z pasiastej spódnicy, kwiecistej koszuli, fartucha oraz chustki.