Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Dlaczego człowiek radziecki nie poleciał na Księżyc?

Księżyc Księżyc NASA
Aż do schyłku ZSRR starannie ukrywano fakt, że państwo chciało wysłać na Księżyc swojego obywatela. Z czasem opowieści o wielkiej rakiecie N-1 ujrzały światło dzienne. Do dziś jest jednak wiele niewiadomych.

Oficjalna decyzja o podjęciu radzieckiego programu księżycowego zapadła 3 sierpnia 1964 r. Postanowienie wydała Rada Ministrów kierowana przez wielkiego entuzjastę rakiet i kosmosu Nikitę S. Chruszczowa, który rządził jeszcze kilka miesięcy, do 13 października. Na przymusową emeryturę wysłał go jego protegowany – ukraiński krajan Leonid I. Breżniew.

Nowy przywódca wykazywał entuzjazm tylko w kwestii kolekcjonowania różnych odznaczeń, a poza tym był najbardziej leniwym spośród radzieckich polityków. Nie lubił podejmować ryzyka i w żadne awantury – takie jak rozmieszczanie rakiet na Kubie, zdetonowanie olbrzymiej bomby termojądrowej nazwanej „matką diabła” czy wysyłanie młokosa Gagarina w bardzo niebezpieczną misję w kosmos – po prostu się nie angażował.

Chruszczow słynął z ekstrawaganckich, ryzykownych decyzji, a Breżniew chciał mieć święty spokój. Mimo to radziecki program księżycowy był kontynuowany przez kolejne 10 lat. Przede wszystkim dzięki ciężkiej pracy konstruktorów i poparciu przewodniczącego Akademii Nauk ZSRR prof. Mstisława W. Keldysza, członka Komitetu Centralnego KPZR.

Czytaj także: Kto wymyślił podróż na Księżyc

Łuna leci w stronę Księżyca

Pierwszy do pracy zabrał się legendarny Siergiej P. Korolow, który w 1957 r. podjął wysiłki, by wysłać w kosmos choćby najlżejszy obiekt. W jego biurze konstrukcyjnym OKB-1 w Kaliningradzie (dziś Korolow, nie mylić z Kaliningradem spod Elbląga) po północno-wschodniej stronie Moskwy postanowiono zbudować i wystrzelić sondę księżycową E-1. Korolow miał jednak do dyspozycji tylko rakietę R-7, czyli wojskowego nosiciela strategicznych ładunków jądrowych.

Wykorzystując fakt, że konstruktorzy głowicy bojowej mieli problem z jej osłoną termiczną, Korolow poprosił o możliwość użycia czterech gotowych rakiet R-7 do wystrzelenia sztucznego satelity. Dostał zgodę Chruszczowa. Trzy starty rakiety 8K71PS (cywilnej odmiany wojskowej R-7) w latach 1957–58 powiodły się, jeden nie. Te satelity, które udało się umieścić na orbicie (PS-1 i PS-2 – Prostszy Satelita oraz bardziej złożony „obiekt D”), nazwano Sputnik 1, 2 i 3, a nieudany start pominięto.

Korolow poszedł krok dalej i zbudował odmianę swojej rakiety, nazwanej 8K72Ł Wostok-Ł („Ł” jak Łuna, czyli Księżyc). Miała dostarczyć na Księżyc małą sondę znaną jako „obiekt E”. 23 września 1958 r. rakieta rozpadła się po 90 sekundach lotu. Dodanie trzeciego stopnia zmieniło jej wyważenie.

Czytaj także: 50 lat temu człowiek wylądował na Księżycu! Przeżyj to jeszcze raz

Pierwszy obiekt, który dotknął Księżyca

Wystrzelona 11 października sonda Pioneer 1 opuściła orbitę okołoziemską, ale rakieta Thor-Able doznała awarii układu sterowania. Dopiero przy czwartym podejściu – 2 stycznia 1959 r. – udało się wystrzelić „obiekt E” tak, by dotarł 6 tys. km od powierzchni Księżyca, czyli już całkiem bliziutko. Eksperyment uznano za częściowo udany. Szczęśliwą sondę nazwano Łuna-1, sugerując, że już za pierwszym razem się udało.

Ale sukces nadszedł dopiero za szóstym – 12 września 1959 r. kolejny „obiekt E” o masie 360 kg trafił w powierzchnię Księżyca (Łuna-2). Sonda nie wylądowała, lecz zgodnie z planem uderzyła w Srebrny Glob z prędkością prawie 12 tys. km/h. Propagandziści umieścili w sondzie tytanowe kule z sierpem i młotem oraz napisem „ZSRR 1959”, ale przy zderzeniu z powierzchnią Księżyca temperatura wzrosła do ok. 10 tys. st. C – kule wyparowały. Był to zatem pierwszy obiekt wysłany przez człowieka, który dosięgnął Księżyca.

Oczywiście do wysłania człowieka w kosmos stosunkowo mała rakieta Wostok zupełnie się nie nadawała. Nosicielem orbitalnego statku załogowego była nieco ulepszona, trójstopniowa wersja 8K72K Wostok-K.

Czytaj także: Kto wymyślił podróż na Księżyc

Karkołomne próby wystrzelenia statku w kosmos

Siergiej Korolow kontynuował prace i miał nowe pomysły. Najpierw postanowił zbudować statek kosmiczny zdolny wejść na orbitę okołoksiężycową, który był powiększoną wersją Wostoka (wschód) i otrzymał nazwę Siewier (północ). Okazało się, że dwóch kosmonautów musiałoby siedzieć w fotelach przez tydzień, czego nawet człowiek radziecki nie wytrzyma.

Wymyślono więc statek z modułem „bytowym”. A że kierunki świata się skończyły (Zapad, czyli zachód, nie wchodził w grę, a Jug – południe – też nie bardzo), statek dostał nazwę Sojuz. By go wysłać, wymyślono skomplikowany system wystrzelenia rakiety „rozgonnej” jako ładunku poprawionej rakiety nośnej (też nazwanej Sojuz), następnie kilku Sojuzów-tankowców, które tę pustą rakietę miały napełnić paliwem, a na końcu statek załogowy, który miał do niej zacumować. Rakiety miały odpalić po dotarciu na orbitę okołoziemską.

Pomysł okazał się zbyt karkołomny. Korolow podjął więc wyzwanie budowy jednej wielkiej rakiety, potem nazwanej N-1, którą zaczął projektować już w 1961 r. Miała ważyć do startu ponad 2700 ton, czyli o 500 ton więcej niż nasz niszczyciel ORP Błyskawica stojący w Gdyni jako okręt-muzeum. Dla porównania: rakieta nośna 11A511 Sojuz waży do startu nieco ponad 300 ton.

24 września 1962 r. Korolowowi udało dostać zgodę Rady Ministrów na budowę N-1. Celem był na razie lot wokół Księżyca.

Ale szybko pojawiły się trudności. Najpierw Korolow pokłócił się z najlepszym wówczas konstruktorem silników rakietowych Walentinem Głuszko, który nalegał na opracowanie silnika rakietowego z paliwem w postaci żrącej, ale wydajnej, niesymetrycznej dimetylohydrazyny i tetratlenkiem diazotu jako utleniaczem. Korolow chciał tradycyjnej nafty i ciekłego tlenu.

Konflikt był tak silny, że Korolow poprosił o pomoc Nikołaja Kuźniecowa, konstruktora silników lotniczych. Ten podjął się zadania, ale jego silniki miały zbyt mały ciąg. W efekcie w pierwszym stopniu rakiety N-1 trzeba było ich umieścić aż 30! W drugim znalazło się osiem, w trzecim – cztery, w czwartym stopniu marszowym i piątym z lądownikiem – po jednym.

Czytaj także: Lądowanie na Księżycu, czyli po co kosmos politykom

Sojuz 7K-ŁOK, radziecki Apollo

Radziecka koncepcja była podobna do amerykańskiej. Amerykanie wysłali na statku Apollo trzech kosmonautów – jeden miał zostać na orbicie, a dwóch na lądowniku LM ruszyć na Księżyc. Po misji lądownik cumował do statku i zabierał całą trójkę na Ziemię.

W radzieckim systemie rolę Apollo odgrywał Sojuz 7K-ŁOK (Łunnyj Orbitalnyj Korabl), a lądownika LM – 11F94 ŁK (Łunnyj Korabl). Ale kosmonautów było dwóch, w tym dowódca. Pierwszy miał lądować na Księżycu, drugi pozostać na orbicie. Nie przewidziano jednak przejścia między statkami – kosmonauta, w ciśnieniowym skafandrze, musiał przesiąść się do lądownika przez otwartą przestrzeń kosmiczną.

Kiedy w 1964 r. podjęto decyzję o lądowaniu na Księżycu, do szkolenia wybrano trzy załogi i paru pojedynczych kosmonautów. Wśród tych ostatnich znalazł się Piotr Klimiuk (ten sam, który był dowódcą Sojuza 30 lecącym z Mirosławem Hermaszewskim). Na Księżycu mieli lądować (kolejno): mjr Aleksiej Leonow (wziął potem udział w misji Sojuz-Apollo), mjr Walerij Bykowski i ppłk Paweł Popowicz. Grupa szkoliła się od 1965 r. do sierpnia 1969 r. Została rozwiązana po misji Amerykanów.

Czytaj także: Czwarty, nieludzki pasażer Apollo

Niefortunny lot rakiety N-1

Wszystkie starty N-1 były nieudane. Zanim dokończono projektowanie rakiety, w styczniu 1966 r. zmarł Siergiej Korolow. Prace przejął jego zastępca Wasilij P. Miszin. N-1 była gotowa do startu dopiero 21 lutego 1969 r. Niestety, 30 silników dało o sobie znać. Jeden z nich uległ awarii i doszło do wibracji, przez które pękały przewody, wyciekało paliwo i utleniacz, a w końcu wybuchł pożar (w uproszczeniu). Rakieta spadła 52 km od wyrzutni.

3 lipca 1969 r. wystartowała po raz drugi. Z różnych przyczyn wyłączały się kolejno wszystkie silniki – pracował tylko jeden! Po 23 sekundach „lotu” rakieta spadła i spowodowała wielki wybuch. Pozycja startowa kosmodromu Bajkonur (Tiuratam) została kompletnie zniszczona, a sąsiednia poważnie uszkodzona.

W dodatku 20 lipca 1969 r. na księżycu wylądowali Amerykanie. Nie było już powodów, żeby się spieszyć. Tak czy owak nie powiódł się ani trzeci (27 czerwca 1971 r.), ani czwarty (23 listopada 1972 r.) start.

W gruncie rzeczy rakieta N-1 nigdy nie udała się w kosmos. 15 maja 1974 r., kiedy ponoć była prawie dopracowana, Wasilija Miszina zastąpił konstruktor silników Walentin Głuszko, a program N-1 zamknięto. Na nic się zdały osiągnięcia Miszina, pod kierunkiem którego 3 lutego 1966 r. sonda Łuna-9, wyniesiona rakietą 8K78M Mołnia-M (poprzedniczką 11A511 Sojuz), miękko wylądowała na Księżycu. Amerykanie powtórzyli tę sztukę 2 czerwca 1966 r. sondą Surveyor 1.

W 1976 r. zaczęto projektować niewiele mniejszą rakietę nośną 11K25 Energia o masie aż 2400 ton, która miała tylko jeden stopień marszowy i cztery przyspieszacze stopnia startowego. W każdym znajdował się jeden silnik o dużym ciągu (700 ton). Energia, której głównym konstruktorem był sam Głuszko, a od 1982 r. Borys Gubanow, startowała tylko dwa razy: 15 maja 1987 r. i 15 listopada 1988 r. Dwukrotnie z powodzeniem. Za drugim razem wyniosła w kosmos radziecki prom Buran.

Czytaj także: Politycy ogłaszają, że powinniśmy wrócić na Księżyc

Wyścig na Księżyc

Warto wspomnieć, że do wyścigu na Księżyc włączyło się też inne biuro konstrukcyjne: OKB-52 z Rieutowa po wschodniej stronie Moskwy, kierowane przez Władimira Czełomieja. Czełomiej zajął się konstrukcją tzw. uniwersalnych rakiet rodziny UR, które w zamyśle miały być wojskowymi strategicznymi ICBM i służyć zarazem w cywilnych programach kosmicznych.

Masowo produkowana UR-100 w kolejnych wersjach w istocie zapełniła Strategiczne Wojska Rakietowe i była rzadko używana jako cywilna. Równie udana UR-500 w ogóle nie dotarła do wojska, za to stała się cywilnym nosicielem Proton, dwa razy większym od Sojuza (masa startowa – nieco ponad 700 ton).

W zamyśle Czełomieja, który chciał konkurować z Korolowem, a potem z Miszinem, UR-500 Proton miał demonstrować technologiczne możliwości, jeszcze zanim przystąpiono do budowy UR-700, równie wielkiej co N-1. Była to rakieta dla modułu Ł-700, także według koncepcji Czełomieja.

UR-700 o masie startowej ponad 3000 ton (dla porównania: amerykański Saturn V, nosiciel statków Apollo, miał 2900 ton) nigdy jednak nie powstała. Choć szanse były spore, bo miała być zbudowana w oparciu o UR-500 Proton. W projekcie pozostała też wielka rakieta R-56 Michaiła Jangiela z Dniepropietrowska. Wszystkie te prace przerwano w latach 70. Z jednym wyjątkiem.

Czytaj także: Starożytni Grecy zapatrzeni w Księżyc

W kosmos niech latają maszyny, nie ludzie

17 listopada 1970 r. wylądowała na Księżycu automatyczna sonda Łuna-17, wyniesiona rakietą UR-500 Proton. Z rakiety tej na powierzchnię wyjechał elektryczny pojazd 8EŁ, znany jako Łunochod. Skonstruował go Georgij N. Babakin z NPO im. Ławiczkina z Chimek. Łunochod wykonał wiele pomiarów gruntu i zdjęć. Na Księżycu umieszczono dwa takie pojazdy, choć zbudowano cztery. Pierwszy spalił się w awarii rakiety nośnej w lutym 1969 r., a ostatni został na ziemi i został wykorzystany w całkiem innym celu – do zrzucania gruzu z dachu budynku sąsiadującego z rozerwanym reaktorem atomowym elektrowni w Czarnobylu w 1986 r.

To właśnie działalność Łunochodów pozwoliła ZSRR ogłosić wszem wobec swoją przewagę w badaniach Księżyca. Imperialiści muszą słać w kosmos swoich niewolników, nie bacząc na to, że narażają ich życie. W miłującym pokój Związku Radzieckim, gdzie człowiek jest najwyższą wartością, a nauka jest bardziej rozwinięta, w przestrzeń kosmiczną można wysłać automaty zamiast ludzi. To, że człowiek też by poleciał, gdyby nie kłótnia dwóch konstruktorów, trzymano w ścisłej tajemnicy. I pewnie tajemnicą by pozostało, gdyby nie chaos towarzyszący rozpadowi wielkiego imperium.

Czytaj także: Drugi wyścig księżycowy

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną