Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Co się udało, a co nie w ochronie środowiska po ′89 r.

Prof. Maciej Nowicki Prof. Maciej Nowicki Robert Kowalewski / Agencja Gazeta
Rozmowa z prof. Maciejem Nowickim, ministrem środowiska w rządach Jana Krzysztofa Bieleckiego i Donalda Tuska, o ekologicznym bilansie 30 lat transformacji.

JĘDRZEJ WINIECKI: – Co nam zostawił PRL, w jakim stanie było środowisko naturalne w 1989 r.?
MACIEJ NOWICKI: – Fatalnym. Obok Związku Sowieckiego byliśmy najbardziej zanieczyszczonym krajem w Europie i jednym z najbardziej zanieczyszczonych na świecie. Wiele mówi się teraz o smogu, i bardzo dobrze, ale wtedy smog był wielokrotnie większy. Na kontynencie europejskim jedynie Donbas był bardziej zanieczyszczony niż Górny Śląsk. Tylko 4 proc. wszystkich rzek miało pierwszą klasę czystości, a woda z niemal połowy nie nadawała się nawet na cele przemysłowe. Co trzeci obywatel mieszkał na obszarze, gdzie permanentnie przekraczane były normy środowiskowe. Z kanalizacji korzystało niecałe 3 proc. mieszkańców wsi, 12 proc. z wodociągu, a około połowa wiejskich studni była zanieczyszczona, przede wszystkim bakteriologicznie.

Wszystkie śmieci wyrzucano na wysypiska, razem z nimi miliony ton toksycznych odpadów przemysłowych. Było źle pod każdym względem, z wyjątkiem ochrony przyrody, bo paradoksalnie bioróżnorodność mieliśmy wciąż dużą. Po 1989 r. zobaczyliśmy więc dwie twarze Polski. Tę brudną, którą trzeba było oczyścić, i drugą – którą trzeba było zachować.

Polska Ludowa miała ludzkie zdrowie i przyrodę w nosie?
Obowiązywało hasło, że dopiero jak będziemy bogaci, będziemy dbać o środowisko, a na razie zmieniamy kraj z rolniczo-przemysłowego na przemysłowo-rolniczy, dymiące kominy fabryk są symbolem postępu. Ani jedna elektrownia czy ciepłownia nie miała urządzeń do odsiarczania i odazotowania spalin. Instalacje służące ochronie środowiskach w fabrykach były tzw. inwestycjami nieprodukcyjnymi, co oznacza, że produkcja mogła się bez nich obejść.

Reklama