Ponieważ w tym tygodniu koronawirus, o którym mówi cały świat, bardzo szybko zbliżył się do Polski, nikt nie ma złudzeń, że w końcu może dojść do zakażeń w różnych częściach kraju. „Super Express” już nawet rozpoczął wyścig w ujawnianiu takiego pierwszego przypadku, choć po tym, jak zastępca redaktora naczelnego zaćwierkał w środowe południe na Twitterze: „Koniec zabawy! Koronawirus już w Polsce. U jednego z pacjentów w polskim szpitalu potwierdzono obecność wirusa. Za chwilę szczegóły na @se_pl” – Ministerstwo Zdrowia i Główny Inspektor Sanitarny błyskawicznie ten komunikat zdementowali.
Czekając, kto następny obwieści światu nowinę, że Polska dołączyła do grona 43 krajów, które zdążyły już rozpoznać SARS-CoV-2 u swoich obywateli (wcześniej czy później jakiś dziennikarz w końcu trafi!), postanowiłem sprawdzić, jak wygląda nastawienie lekarzy do epidemii. Bo zdaje się, że niektóre media, uznawszy podsycanie paniki za najlepszy sposób ochrony, złośliwości koronawirusa upatrują nie w tym, co najbardziej zatrważa lekarzy.
Czytaj też: Właśnie wróciłem z Azji. Co mam robić?
A nie chodzi wcale o wyjątkowo skomplikowany lub trudny do przewidzenia przebieg zakażenia (przynajmniej do chwili obecnej, zanim wirus zmutował, co niestety nigdy nie jest wykluczone), tylko skalę tego, co może nas podczas epidemii czekać. Zarazek u zdecydowanej większości osób wywołuje objawy przeziębienia. Ale ponieważ jest bardzo mocno zakaźny, to jeśli wszyscy zainfekowani ruszą się diagnozować, w przychodniach i szpitalach zacznie się kocioł.