Nauka

Dlaczego tak bogaty kraj jak USA nie radzi sobie z Covid-19

Donald Trump, konferencja prasowa 4 kwietnia 2020 r. Donald Trump, konferencja prasowa 4 kwietnia 2020 r. Joshua Roberts / Forum
Liczba przypadków zachorowań na Covid-19 w USA rośnie lawinowo. Dlaczego bogaty kraj, z nowoczesnym zapleczem technologicznym i armią naukowców, nie potrafił temu zapobiec?

Oficjalne statystyki zachorowań na Covid-19 zależą oczywiście od skuteczności systemu diagnostycznego. Im więcej przeprowadza się testów, tym wyższa liczba wykrytych zakażeń. Nie da się jednak ukryć, że sytuacja w USA staje się dramatyczna – odnotowano już ponad 550 tys. przypadków zachorowań i ponad 22 tys. zgonów. Wiele wskazuje, że takiego rozwoju sytuacji można było uniknąć, gdyby administracja Trumpa i instytucje rządowe od początku reagowały prawidłowo.

Zakażenie wykryto tam po raz pierwszy 21 stycznia 2020 r. – pacjent kilka dni wcześniej wrócił z chińskiego Wuhanu. Trump komentował wtedy sytuację z bezwzględną pewnością: „Mamy to pod całkowitą kontrolą”. I choć przez następne tygodnie, gdy liczba przypadków rosła, słowa te odbijały się coraz bardziej groteskowym echem, to pozycja polityczna prezydenta, jak wskazują sondaże, nie zachwiała się, a wręcz się wzmocniła. Na myśl przychodzą słowa z „Prezydenckiego pokera” w reżyserii Aarona Sorkina: „Ludzie chcą przywódcy, a w obliczu braku prawdziwego przywódcy będą słuchać kogokolwiek, kto podejdzie do mikrofonu. Są tak tego spragnieni, że będą czołgać się przez pustynię w kierunku fatamorgany, a gdy odkryją, że nie ma tam wody, będą pić piasek”.

Czytaj też: Jedni mają szczęście do rządów, inni mniej

Donald Trump wiedział, ale nie rozumiał?

Tym symbolicznym piaskiem Trump skutecznie stara się karmić amerykańskie społeczeństwo. Jak powiedział 17 marca dziennikarzom, wiedział, że sytuacja obróci się w pandemiczną, zanim ją za taką uznano. Żadne to zaskoczenie, skoro mowa o człowieku, który kampanię rozpoczął od stwierdzenia, że wie więcej od generałów. Brzmi trochę przerażająco, ale bez paniki: nie od dziś wiadomo, że wiedzieć niekoniecznie znaczy rozumieć. Stan nadzwyczajny Donald Trump ogłosił dopiero 13 marca. Koronawirus wykryty był wtedy już w ponad 40 stanach, zidentyfikowano 1701 przypadków zakażenia. W rzeczywistości było ich więcej, ale system diagnostyczny w USA był wówczas niewydolny i wiele próbek czekało w kolejce do analizy.

Jacques Rupnik dla „Polityki”: Jaka będzie nowa normalność?

W takiej sytuacji trudno pocieszać się tradycyjnym „lepiej późno niż wcale”. Nie wspierając ogólnonarodowego społecznego dystansowania, Trump doprowadził do sytuacji, gdy niektóre stany, np. Kansas, Iowa, Nebraska, Południowa i Północna Dakota, w ogóle ich nie wprowadziły. Na domiar złego zdecydowanie twierdził, że testy diagnostyczne przechodzić powinny wyłącznie osoby chore. Już pod koniec lutego naukowcy ostrzegali, że wirus może szerzyć się również przed wystąpieniem objawów, a nawet pochodzić od osób, które w przebiegu zakażenia w ogóle ich nie wykazują. Nie mówiąc o tym, że okres inkubacji SARS-CoV-2, czyli czas, który upływa od momentu zakażenia do wystąpienia symptomów, najczęściej wynosi pięć dni, a niekiedy do dwóch tygodni. Nie trzeba być specjalistą, by zrozumieć, jak kluczowy staje się powszechny dostęp do testów, identyfikowanie wszystkich, którzy mieli kontakt z zakażoną osobą, i skuteczne ich izolowanie.

Czytaj też: Ile osób zabije wagonik? Dwie odmienne metody na wirusa

Prezydent i epidemiolog w jednym

To właśnie dlatego dyrektor generalny WHO zalecił jakiś czas temu: „Testować, testować, testować. Badajcie każdego, u kogo jest cień podejrzenia zakażenia!”. Jest jeszcze jeden plus powszechnego testowania: łatwiej prognozować rozwój sytuacji, a zatem i dostosować proporcjonalne ograniczenia mające na celu przecinanie dróg szerzenia się zakażenia. Być może jednak USA z tak dobrze poinformowanym przywódcą wcale tego nie potrzebują? Gdy na początku marca Trump został zapytany, jak amerykańskie szpitale mają się przygotować do walki, skoro nikt nie ma pojęcia, ilu pacjentów będzie trzeba hospitalizować, ten odparł skromnie: „Naprawdę to rozumiem. Ludzie są zaskoczeni, że to rozumiem. Każdy z lekarzy pytał mnie: skąd tyle o tym wiesz? Może mam naturalną zdolność. Może powinienem się tym zajmować, zamiast ubiegać się o fotel prezydenta?”.

Czytaj też: Testy, testy, testy, ale jakie?

A wszystkiemu winien Obama!

Z testami diagnostycznymi w Stanach od początku były problemy. Początkowo przepisy amerykańskiej Agencji Żywności i Leków (FDA) uniemożliwiały stanowym i komercyjnym laboratoriom opracowanie własnych zestawów, nawet jeżeli mogły bez większych problemów same przygotować startery do łańcuchowej reakcji polimerazy (PCR), którą wykorzystuje się do identyfikacji w materiale biologicznym określonych genów, w tym przypadku należących do SARS-CoV-2. Z kolei niektóre testy dystrybuowane na początku lutego przez amerykańskie Centra Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) okazały się... wadliwe z powodu zanieczyszczenia jednego z odczynników. I to wszystko w kraju, w którym opracowano technikę PCR.

Czytaj też: Badanie na obecność SARS-CoV-2 krok po kroku

Wadliwy odczynnik służył jako negatywna kontrola, która powinna dawać sygnał tylko w przypadku braku koronawirusa w wymazie. Doszło do kuriozalnej sytuacji – certyfikowane testy nie mogły być stosowane, a naukowcy w laboratoriach, które dysponowały wszelkim zapleczem, nie mieli prawnej możliwości, by wykorzystać opracowane przez siebie odczynniki. Przepisy FDA poluzowano dopiero pod sam koniec lutego. Stracono tygodnie, gdy możliwości diagnozowania pacjentów z Covid-19 były bardzo ograniczone, a koronawirus szerzył się w najlepsze po całym kraju. Trump podsumował to w typowy dla siebie sposób: „CDC i moja administracja wykonują świetną robotę”. Zatem kto tak naprawdę był odpowiedzialny za straszliwe opóźnienia we wdrożeniu diagnostyki? Według Trumpa zawiniła... administracja Obamy.

Czytaj też: Chiny zapowiadają wysyp przypadków Covid-19. Dlaczego?

Zła Unia i piękne testy

Opóźnienia dotyczyły również wprowadzenia zautomatyzowanych urządzeń diagnostycznych. To opracowane przez koncern Roche, szwajcarskiego giganta medycznego, które pozwala na analizę ponad 4 tys. próbek dziennie, zostało zatwierdzone przez FDA do użytku dopiero 13 marca. Do tego dnia w USA udało się przebadać mniej niż 14 tys. osób. Może to właśnie do niskiej liczby testów i, co za tym idzie, wykrytych przypadków nawiązywał Trump, mówiąc: „Myślę, że wykonujemy naprawdę dobrą robotę w tym kraju, by trzymać go [wirusa] na niskim poziomie”? Niska liczba naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że Korea Południowa w tym samym czasie wykonywała 10 tys. testów... dziennie. Ostatecznie kogoś trzeba było jednak obarczyć winą za tę niewydolność systemu diagnostycznego i rozwijającą się w tle pandemię Covid-19. Trump wskazał na... Unię Europejską, która lekceważąc środki ostrożności, spowodowała zasianie ognisk zakażeń w USA.

Liczba testów wykonywanych w Stanach wreszcie wzrosła, obnażając prawdziwą skalę zagrożenia. Wciąż jednak możliwości diagnostyczne nie są w pełni wykorzystywane. Jak wynika z informacji przekazanych przez „Nature”, laboratoria akademickie pracują znacznie poniżej swoich możliwości z powodu przeszkód regulacyjnych, logistycznych, administracyjnych. Na przykład w Kalifornii odrzucano oferty certyfikowanych laboratoriów uniwersyteckich mimo zaległości szpitali w przeprowadzaniu testów, które pod koniec marca sięgały już 57 tys. Dlaczego? Powodem był brak kompatybilnego oprogramowania do dokumentacji medycznej lub brak umowy między klinikami a chętnymi do współpracy laboratoriami. Świetnie to współgra z deklaracją Trumpa z połowy marca: „Każdy, kto potrzebuje testu, dostanie go. A testy te są piękne”.

Czytaj też: Ile z 40 mln zagrożonych śmiercią osób uda się uratować?

Na tym problemy się nie kończą. Jak wiadomo, jednym z kluczowych elementów przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się koronawirusa jest zawiadamianie wszystkich osób, które miały kontakt z zakażonym, i poddawanie ich kwarantannie. Jak wadliwie działał ten system w USA, można się było przekonać po marcowej relacji 20 naukowców z 16 różnych stanów, którą opublikowało czasopismo „Nature”. O tym, że ich kolega, z którym wspólnie uczestniczyli dziewięć dni wcześniej w spotkaniu, jest zakażony SARS-CoV-2, ba, z powodu Covid-19 od czterech dni przebywa na oddziale intensywnej terapii, dowiedzieli się z zamieszczonej przez chorego... wiadomości na Twitterze. Jeden z badaczy przeczytał ją chwilę po obiedzie ze swoją 88-letnią matką astmatyczką i 84-letnim teściem, który cierpi na cukrzycę i chorobę serca. Wszyscy badacze, sfrustrowani brakiem prawidłowego działania służb, poddali się dobrowolnej kwarantannie, podczas której niektórzy zaczęli wykazywać objawy choroby.

Czytaj też: Choroby współistniejące. Jak działa na nie koronawirus?

Jak podaje „Nature”, sytuację pogarsza brak jednolitego działania wobec osób, które miały kontakt z zakażonymi. W niektórych obszarach USA zalecano pozostanie w domu przez dwa tygodnie lub do momentu otrzymania negatywnego wyniku testu. Gdzie indziej proszono tylko, by unikać osób z grupy podwyższonego ryzyka lub utrzymywać stosowną odległość w trakcie kontaktów bezpośrednich. To wszystko w sytuacji, gdy informacja o samym kontakcie z osobą zakażoną docierała do zainteresowanych niekiedy z kilkudniowym opóźnieniem. Dla porównania: w Singapurze służby medyczne mają na poinformowanie wszystkich osób... dwie godziny od momentu otrzymania pozytywnego wyniku testu. „Mamy perfekcyjnie skoordynowany i precyzyjny plan w Białym Domu, by zaatakować koronawirusa” – uważa Trump. Wirus, gdyby mógł, poparłby go w całej rozciągłości.

Czytaj też: Jak wyjść z globalnego lockdownu? Naukowcy podpowiadają

Tak się kończy negowanie nauki. Nie tylko w USA

Sytuacja w USA staje się coraz bardziej tragiczna. Krzywa liczby przypadków jest najlepszym podsumowaniem opieszałości administracji oraz regularnego lekceważenia opinii ekspertów i naukowców. I to wszystko w kraju, w którym w czasach Abrahama Lincolna powołano Narodową Akademię Nauk, by merytorycznie wspierała istotne decyzje. Dziś USA stały się jednym z największych ośrodków negowania nauki na świecie – nie tylko w kwestii koronawirusa, ale i chociażby globalnego ocieplenia.

Czy Trumpowi uda się zachować twarz? Tak, i to nawet dosłownie. Na początku kwietnia CDC zarekomendowało, by każdy Amerykanin zasłaniał usta i nos maseczką własnej roboty, a nawet opublikowało film instruktażowy, jak w prosty sposób wykonać ją w domu. Trump stwierdził natomiast, że on twarzy zakrywać maseczką nie będzie. Brzmi znajomo?

Czytaj też: Śmiertelne żniwo koronawirusa

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną