„Chińczycy jedzą wszystko, co pływa, ale nie jest łodzią, wszystko, co lata, ale nie jest samolotem, i wszystko, co chodzi, ale nie jest człowiekiem”. Pandemia zmusiła ich jednak do pewnych zmian. Najpierw był zakaz handlu dzikimi zwierzętami i jedzenia ich, proceder uznano bowiem za „ukryte zagrożenie dla zdrowia”. O tym, jak bardzo ryzykowna była działalność targów, nazywanych nie bez powodu „mokrymi”, wiadomo od dawna. Miejsca te nigdy nie grzeszyły, mówiąc oględnie, wysokim standardem sanitarnym. Cóż. Pozostaje rzec: lepiej późno niż wcale.
Czytaj też: Wszystkiemu wini Chińczycy? Nauka temu przeczy
Zakaz zakazem, apetyt nie spada
Oczywiście zamknięcie takich targów czy zakaz jedzenia dzikich zwierząt nie rozwiązuje problemu. Po pierwsze, nie wiadomo, czy restrykcje zostaną utrzymane. Rynek dzikich zwierząt na cele konsumpcyjne i medyczne jest wart ok. 520 mld juanów, czyli ok. 320 mld zł. Po drugie, apetyt niekoniecznie spadł. Przez pierwsze dwa tygodnie obowiązywania zakazu policja aresztowała niemal 700 osób, które łapały, sprzedawały lub jadły dzikie zwierzęta. W wyniku kontroli przechwycono ok. 40 tys. zwierząt, m.in. wiewiórek, łasic i dzików. Legalni handlarze krokodyli, wielbłądów, jeleni i psów zapowiadali w lutym tego roku, że z niecierpliwością czekają na ponowne otwarcie rynków. Tym ostatnim prawdopodobnie właśnie pokrzyżowano plany.
Czytaj też: