To, co płonie nad Biebrzą, to przyrodniczy odpowiednik Notre Dame. Pożar na razie strawił ponad 1000 ha jednych z najcenniejszych fragmentów Biebrzańskiego Parku Narodowego. Ugaszenie go będzie bardzo trudne, najlepiej zrobiłby to porządny deszcz, bo jeszcze długo na pożarzysku może tlić się torf. Akcja gaśnicza prowadzona jest w niezamieszkanej, bezdrożnej okolicy, ogień dotknął puste tereny stosunkowo niezmienione ludzką ręką. Ale na tyle mocno przetworzone przez cywilizację – w XIX i XX w. prowadzono nad Biebrzą prace melioracyjne – by teraz płonęły tam m.in. z definicji niepalne torfowiska.
Czytaj też: Czy jesteśmy skazani na susze i pustynnienie?
Biebrza. Niemal na pewno podpalenie
Choć torfowiska nie prezentują się spektakularnie, są domem dla bardzo wielu związanych tylko z nimi organizmów. Powstawały przez tysiące lat i warstwa po warstwie pamiętają wszystko, co się zdarzyło na nich od ostatniego zlodowacenia, zachowują się w nich np. nierozłożone nasiona, dzięki temu wiadomo, co w danym okresie rosło i jak w związku z tym kształtował się klimat. Nieprzetworzone torfowiska są wreszcie doskonałym magazynem wody i wiążą mnóstwo węgla. Przez wieki były osuszane, by zamieniać je na pastwiska i pola uprawne. Dlatego tych prawie niezmienionych w naszej części Europy jest tak niewiele i dlatego wciąż miejscami dzika dolina biebrzańska jest tak wartościowa.
Pożar w górnym basenie Biebrzy to niemal na pewno podpalenie. Może celowe, może jakiś niedopałek papierosa, może spod kontroli wymknęło się wypalanie traw.