Tak potężne uderzenie zimna może być szokujące, szczególnie po rekordowo ciepłej zimie i weekendzie z temperaturami przekraczającymi 20 st. C. Cóż takiego się stało, że arktyczne masy powietrza, przez pół roku uwięzione w klatce pod biegunem północnym, wydostały się z niej i skierowały prosto na nas?
Wiosna, czyli wszystko jest możliwe
Zacznijmy od tego, że wiosna to dość szczególna pora roku, jeśli chodzi o pogodę w naszych szerokościach geograficznych. Można powiedzieć, że to okres przejściowy pomiędzy zimą a latem. W atmosferze półkuli północnej odbywa się wtedy generalna przebudowa układu ośrodków barycznych – z zimowego na letni. W pewnym sensie wszystko jest możliwe, a jedną z częstych opcji jest pojawienie się chłodów w środku maja, zwanych u nas popularnie „zimnymi ogrodnikami”. Przybywają oni z północy wraz z arktycznym powietrzem, które z kolei jest wypychane spod bieguna przez ciepło napływające tam z południa. Zwykle te adwekcje chłodów trwają kilka dni i nie są zbyt dokuczliwe. Czasami jednak bywa inaczej: Arktyka posyła ku nam wielki bąbel chłodu, który może tkwić przez dwa, trzy tygodnie, powodując obniżenie średnich temperatur dobowych znacznie poniżej majowej normy. Tak właśnie może być tym razem.
Czytaj także: Co się dzieje z pogodą i czy da się ją przewidzieć?
Cyrkulacje, wiry i prądy. Co się dzieje na półkuli północnej?
Skąd biorą się te bąble? Dwa zdania na temat ogólnej cyrkulacji mas powietrza na półkuli północnej. Dzieli się ona na trzy części: cyrkulację tropikalną w pasie pomiędzy zwrotnikami, cyrkulację umiarkowanych szerokości geograficznych, w której przeważają wiatry zachodnie, oraz cyrkulację polarną z powietrzem wirującym wokół bieguna i tworzącym tam tzw.