Z powodu epidemii Covid-19 wprowadzono mnóstwo ograniczeń w funkcjonowaniu niemal wszystkich szpitali. Tegoroczne kontrakty zawarte przez placówki medyczne z Narodowym Funduszem Zdrowia nie zostaną więc zrealizowane, ponieważ liczba świadczeń, które wcześniej były zaplanowane na ten rok, drastycznie spadła. Wkrótce okaże się, w jak dużych tarapatach znalazła się ochrona zdrowia, bo na podstawie aktualnych zasad rozliczania pracy lekarzy niezrealizowanie rocznego kontraktu zgodnie z planem powinno skutkować obniżeniem wysokości umowy ryczałtu w roku przyszłym.
Nawet jeśli Ministerstwo Zdrowia przyjmie tu jakieś nowe rozwiązania, by nie pogrążać szpitali, które musiały na czas walki z epidemią wstrzymać swoją podstawową działalność, odmrażanie jej zajmie sporo czasu. Przypadnie ono na okres, kiedy pacjenci zaczną odczuwać powikłania nieleczonych od tygodni chorób przewlekłych. Nie ma też możliwości, by nie spiętrzyły się terminy planowych zabiegów, bo przesunięte z marca i kwietnia w końcu trzeba będzie wykonać. Kiedy? Właśnie nie za bardzo to wiadomo – nie wszystkie przecież szpitale będą chciały lub mogły pracować na trzy zmiany, więc czeka nas wydłużenie kolejek.
Czytaj też: Niewidzialni umierający, pośrednie ofiary Covid-19
Posucha w transplantacjach
Pierwsi odczują to pacjenci oczekujący na przeszczepy. Ze statystyk opublikowanych na stronie Poltransplantu wynika, że w kwietniu 2020 r. wykonano tylko 54 transplantacje od zmarłych dawców: 32 nerek, dziewięć wątroby, osiem serca i pięć płuc. To prawie połowę mniej niż w poprzednich miesiącach tego roku: w styczniu było ich 111, w lutym 94, a w marcu 91.
Prof. Lech Cierpka, konsultant krajowy w dziedzinie transplantologii klinicznej, już w marcu na łamach branżowego „Pulsu Medycyny” przeczuwał nadchodzący kryzys: „W wyniku pandemii dojdzie do dramatycznego spadku dawstwa narządów, ponieważ respiratory będą potrzebne, aby ratować pacjentów z Covid-19”.
Jak wiadomo, procedura pobierania narządów od zmarłych dawców rozpoczyna się de facto na oddziale intensywnej terapii, gdzie przebywają pod respiratorem – te zaś były potrzebne dla chorych w ciężkim stanie, dotkniętych koronawirusem. Ministerstwo Zdrowia wprawdzie uspokaja, że w szpitalach jednoimiennych przeznaczonych do leczenia pacjentów z Covid-19 kilkadziesiąt procent respiratorów jest nadal wolnych, ale nie zwrócono ich na oddziały intensywnej terapii do placówek, gdzie trafialiby chorzy w skrajnym stanie i gdzie można by podtrzymywać funkcjonowanie ich nerek lub wątroby z myślą o oczekujących na nie pacjentach. Ośrodki te przez ostatnie tygodnie pracowały przecież tylko na pół gwizdka, jeśli w ogóle. Koordynatorzy i lekarze nie mieli też głowy do zgłaszania potencjalnych dawców narządów ani do kwalifikowania do przeszczepów nowych chorych.
Czytaj też: Transplantacje nerek. Rzeczywistość przerasta serialową fikcję
Długie kolejki po narządy
W wydanych na czas epidemii rekomendacjach konsultanta ds. transplantologii i Poltransplantu zalecono również ograniczenia pobierania narządów od dawców żywych i przeszczepiania ich biorcom, ponieważ zagrożenie zakażenia SARS-CoV-2 jest w tym przypadku obustronne: od osoby, od której pobiera się narząd (najczęściej to nerka lub fragment wątroby), oraz od biorcy. Przeszczepy miały więc zostać ograniczone jedynie do przypadków pilnych, a trudno uznać za takie transplantacje nerek u osób, które mogą żyć – choć z wieloma ograniczeniami – dzięki dializom i leczeniu nerkozastępczemu.
Od początku 2020 r. wykonano w kraju 350 przeszczepów, choć w analogicznym okresie ubiegłego roku było ich 451. Z podobnym problemem borykają się zresztą inne kraje. We Francji liczba zabiegów w klinikach transplantacyjnych spadła o 91 proc., a w USA o 50 proc. W Wielkiej Brytanii w ubiegłym roku przeprowadzano ok. 80 przeszczepów tygodniowo – obecnie od kilku do kilkunastu. Kolejki oczekujących na narządy będą więc w najbliższym czasie rosły.
Czytaj też: W Polsce brakuje dawców organów
Spadek liczby zawałów serca
Kardiolodzy również zauważyli spadek przyjęć pacjentów z objawami zawałów serca i to w niektórych regionach spory, bo aż 40-procentowy. Dyrektor Centrum Chorób Serca we Wrocławiu pod koniec kwietnia alarmował, że do jego placówki zgłasza się teraz trzy razy mniej chorych niż przed epidemią. W niektórych ośrodkach na Dolnym Śląsku liczba wszczepianych rozruszników serca zmniejszyła się o 80 proc.
Prezes Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego uzasadnia tę sytuację lękiem pacjentów przed kontaktem z pogotowiem ratunkowym i szpitalami, gdyż placówki medyczne stanowiły w pewnym momencie jedno z głównych źródeł zakażenia Covid-19. – Chorzy z lżejszymi objawami częściej decydują się więc pozostać w domu – twierdzi prof. Adam Witkowski, prezes PTK. – Liczba procedur kardiologii inwazyjnej podejmowana w terapii zawału serca spadła o co najmniej kilkanaście procent.
Identyczną sytuację potwierdzają też światowe statystyki. Jak już pisaliśmy, niektóre obserwacje mogą jednak wskazywać na to, że przy zmienionym trybie życia mniej jest chorych odczuwających ostre dolegliwości wskazujące na zawały serca, co tłumaczyłoby mniejszą zgłaszalność na pilne koronarografie i angioplastyki. Ale jeśli przemijające objawy chorób układu krążenia nie zostaną w porę dobrze zdiagnozowane (bo dotknięte nimi osoby wolą nie ruszać się z domu), to dadzą o sobie znać w znacznie dramatyczniejszy sposób za jakiś czas.
Czytaj też: Koronawirus zwiększa ryzyko udaru mózgu?
Mniej udarów. Polacy wolą przeczekać
To samo ostrzeżenie dotyczy udarów mózgu – liczba osób hospitalizowanych z tego powodu gwałtownie spadła, podobnie jak liczba wykonywanych zabiegów usuwających zakrzepy z naczyń szyjnych i mózgowych. – Wiele osób woli przeczekać początkowe objawy, licząc na samoistną poprawę, która prawdopodobnie nie nadejdzie. Drugim problemem jest spadek dostępności do niektórych świadczeń z uwagi na zaostrzenie rygoru sanitarnego – mówi Adam Hirschfeld, lekarz pracujący na oddziale neurologicznym i udarowym w Poznaniu. – Nowo wprowadzone procedury w szpitalnych oddziałach ratunkowych wydłużają ścieżkę postępowania z pacjentem udarowym.
I znów obserwacje polskich medyków są zbieżne z tym, co odnotowuje się w innych krajach. World Stroke Organization podaje, że tylko 10 proc. ośrodków uczestniczących w globalnym sondażu tej organizacji nie zaobserwowało podczas pandemii zmniejszenia liczby zgłaszanych przypadków udaru mózgu. Zazwyczaj liczba przyjęć z tego powodu była w pierwszym kwartale niższa od 10 do nawet 90 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem.
Czytaj też: Odporność możliwa bez szczepionki?