Sinice raczej nie cieszą się społeczną sympatią. Potrafią zepsuć wypoczynek nad wodą, a ich zakwity to jeden z wielu problemów ochrony wód. Zresztą mało powiedziane – z cyjanobakteriami, bo tak też nazywane są sinice, nie ma żartów.
Czytaj więcej: Dobrze zorganizowane, niebywale ekspansywne i już dziś gotowe na wszystko
Sinice kontra świat, czyli Very Fast Death Factor
Część gatunków sinic występujących zarówno w słonych, jak i słodkich wodach produkuje wysoce toksyczne substancje. Niektóre z nich, np. najpowszechniej występujące w wodach mikrocystyny, powodują zaburzenia wątroby, a według Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem są prawdopodobnie także rakotwórcze. Bardzo toksyczna jest też inna toksyna produkowana przez sinice – cylindrospermopsyna. Inne mogą z kolei powodować zmiany na skórze.
Są wśród nich substancje wpływające na układ nerwowy – działanie saksitoksyn grozi paraliżem, a co gorsza, mogą się one kumulować w niektórych organizmach wodnych. Narażamy się więc na nie także podczas wystawnej kolacji z owocami morza na talerzu. Z kolei anatoksyna-a może w krótkim okresie doprowadzić do zgonu wskutek uduszenia. Toksykolodzy środowiskowi nadali jej nawet nieoficjalną nazwę, która mogłaby zainspirować muzyków heavy metalu: Very Fast Death Factor.
Za śmierć zwierząt najczęściej odpowiadają te dwie ostatnie grupy cyjanotoksyn. W latach 90. anatoksyna-a spowodowała śmierć niemal 30 tys. małych flamingów na jeziorze Bogoria w Kenii, gdzie żyje niemal 75 proc. całej populacji tego gatunku. W różnych częściach świata opisano przypadki psów, które z radością wbiegały do wody, by kilka minut później rzucać się w konwulsjach i dusić – zgon następował najwyżej w kilka godzin.