Nauka

Lockdown na raty. Czy wyhamuje wzrost zachorowań?

Obowiązkowe maseczki w Warszawie Obowiązkowe maseczki w Warszawie Adam Stępień / Agencja Gazeta
Rząd chwali się swoją strategią w walce z pandemią, jednak nie działa ona przy tak wysokiej liczbie zakażeń. Dlatego ma nadzieję, że nowe restrykcje będą skuteczniejsze.

No to lockdown. Teoretyczny. Bo premierowi Mateuszowi Morawieckiemu z trudem to słowo dzisiaj przechodziło przez usta. Ale cała Polska znalazła się w czerwonej strefie, więc obostrzenia będą radykalne i dość mocno odczuwalne. Przede wszystkim uczniowie od IV klasy szkoły podstawowej wzwyż zostają w domach na zdalnym nauczaniu. Podobnie jak seniorzy, którzy nie powinni wychodzić nigdzie z domu. Opustoszałe będą już nie tylko miejsca rekreacji, jak do tej pory, siłownie i baseny, ale również sanatoria i lokale gastronomiczne. Do tego obowiązują wszystkie inne dotychczasowe restrykcje wprowadzone w strefach czerwonych.

Według prof. Andrzeja Horbana, krajowego konsultanta ds. chorób zakaźnych, który jest obecnie szefem zespołu doradców premiera w sprawach związanych z epidemią, powinniśmy jednak uważniej dobierać słowa: – Wolałbym zamiast o „restrykcjach”, mówić o „środkach zapobiegawczych”. To niefarmakologiczne interwencje, które są teraz niezbędne.

Czytaj też: Sprawdź swoje ryzyko, czy zakazisz się koronawirusem

Czemu służy pełzający lockdown?

Zdaje się, że w rządzie nie wszyscy są jednomyślni w sprawie kierunku, w jakim powinna podążać realizacja strategii wobec lawinowego wzrostu zachorowań. Kiedy na początku września, w pierwszych dniach urzędowania na stanowisku ministra zdrowia Adam Niedzielski prezentował szkic opanowania jesiennego szczytu epidemii, prof. Andrzej Horban oświadczył, że plan jest świetny i na pewno się powiedzie, dopóki liczba zakażonych na koronawirusa nie będzie codziennie większa niż kilka tysięcy przypadków (wtedy było 600-800). A teraz mamy już po kilkanaście tysięcy.

.KPRM/•.

Dziś profesor, skonfliktowany z wieloma lekarzami chorób zakaźnych za silniejsze wspieranie rządu w podejmowanych decyzjach niż respektowanie opinii innych ekspertów z własnego środowiska, mówi tak: „Jeśli nie mamy lekarstwa na covid i nie mamy środków ochronnych, czyli szczepionki, to pozostaje wyłącznie zapobieganie”. Zamknięcie kraju, takie jak na wiosnę, dałoby oczywiście najsilniejsze efekty, bo odcięłoby ludzi od wzajemnych kontaktów, za sprawą których wirus się roznosi. To zrobić teoretycznie najłatwiej i za dwa tygodnie liczba nowych zakażeń powinna się ustabilizować. W praktyce chodzi o to, aby ustabilizowała się liczba pacjentów kierowanych do szpitali, wymagających podawania tlenu i innych interwencji medycznych.

To dla szefa resortu zdrowia największy dzisiaj kłopot, gdyż podległe mu służby nie są w stanie podołać tak wysokiej fali napływających chorych z covid-19. Nie jest na to przygotowana podstawowa opieka zdrowotna, nie są szpitale (niezależnie od stopnia referencyjności) ani pogotowie ratunkowe. Kiedy wiosną wprowadzano lockdown przy znacznie niższej liczbie zachorowań i kiedy do codziennego języka na stałe weszło „wypłaszczenie” – to właśnie po to, aby uchronić ochronę zdrowia przed takim kataklizmem, jaki przeżywa teraz.

Czytaj też: Premier już się nie chwali sukcesami

Opanować sytuację w placówkach medycznych

Zdaniem ekspertów wirusologii obecne wirusy SARS-CoV-2, w porównaniu z tymi z marca, kwietnia i maja, nie są wcale bardziej zabójcze (choć na krzywej śmiertelności również padają teraz codzienne rekordy), ale – niestety – są one bardziej zakaźne – a to właśnie skutkuje szybszym rozprzestrzenianiem epidemii przy okazji dosięgającej również najsłabszych chorych. I z tego bierze się wzrost liczby zgonów.

Z punktu widzenia ministra zdrowia jak najszybsze wprowadzenie drugiego lockdownu to jedyna szansa na opanowanie sytuacji w placówkach medycznych i danie sobie trochę więcej czasu na spokojniejsze zajmowanie się chorymi. Premier i jego zausznicy nie muszą jednak lęków ministra zdrowia podzielać, bo z powodów ekonomicznych i politycznych ponowne zamknięcie kraju to zapowiedź jeszcze większego kryzysu. Adam Niedzielski odczuwa go na swoim podwórku już teraz, natomiast Mateusz Morawiecki oraz inni ministrowie mają zupełnie inną perspektywę i pewnie woleliby uniknąć wprowadzenia drastycznych ograniczeń.

Raport „Polityki”: Epidemia się rozpędza. Czy służba zdrowia to wytrzyma?

W nauce nie wszyscy są jednomyślni

Ciekawe jednak, że te same rozbieżności, co w polityce, widać też w nauce i środowisku medycznym. Prof. Tomasz Lipniacki, który kieruje Pracownią Modelowania w Biologii i Medycynie w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN napisał niedawno w „Gazecie Wyborczej” bez ogródek: „Szybki lockdown teraz albo długie, narastające ograniczenia i duża liczba zgonów”. Większość lekarzy chorób zakaźnych popiera ten pomysł, nie oglądając się na koszty gospodarcze i społeczne – ale czy tysiąc zgonów dziennie przez rok nie jest pobudzającym wyobraźnię ryzykiem (i również, jakkolwiek to brzmi, kosztem dla kraju), z którym trzeba by się pogodzić, jeśli nie jesteśmy gotowi na totalny paraliż państwa? Bo niemoc ochrony zdrowia nastąpi wtedy na pewno.

„Ostry lockdown zredukuje liczbę dziennych zachorowań do poziomu, w którym epidemia będzie mogła być kontrolowana poprzez liczne i dobrze celowane testy, aż do czasu wprowadzenia szczepionki” – broni swojej koncepcji prof. Lipniacki. A zatem to scenariusz nie na dwa ani trzy tygodnie, ale przynajmniej do wiosny 2021 r.!

Czytaj też: Rekordy zakażeń jeszcze przed nami

W tym miejscu pojawiają się kontrargumenty ze strony niektórych lekarzy. Na przykład prof. Piotra Kuny, kierownika II Katedry Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz prezydenta Polskiego Towarzystwa Chorób Metabolicznych. Mówi w Medonecie tak: „Nie ma dowodu na to, że lockdown pomoże nam wygrać wojnę z wirusem”. Prof. Kuna zajmuje się na co dzień alergologią i pulmonologią, więc infekcje wirusowe nie są dla niego czymś niepojętym.

Prof. Kuna przestrzega: „Są kraje, które zdecydowały się na totalne zamknięcie: Hiszpania, Francja, Wielka Brytania, Włochy, i czy im to pomogło? Poza tym to nie jest choroba, która występuje w jednym ognisku – gdybyśmy mieli ognisko w Ciechanowie, to moglibyśmy otoczyć miasto kordonem sanitarnym, tak jak zrobili Chińczycy w przypadku Wuhan, a reszta kraju działałaby normalnie. Niestety, u nas to jest rozsiane w miastach, w miasteczkach, na wsiach. Mało tego – to jest rozsiane u wszystkich naszych sąsiadów wokół. I nawet jeśli zamkniemy cały kraj, to wirus będzie się szerzył”.

Rząd i Ministerstwo Zdrowia mocno wierzą, że tak się jednak nie stanie. Ale to nie od decyzji administracyjnych, zakazów i nakazów zależeć będzie rozwój wypadków – to zachowania obywateli mają rzeczywisty wpływ na to, jak będzie wyglądała sytuacja za dwa–trzy tygodnie. Nie ma się co oszukiwać, że ograniczenie wzajemnych kontaktów podczas lockdownu spowolni wzrost liczby nowych zakażeń. Co nie znaczy, że ci, którzy nie zachorują na covid teraz, nie będą nań narażeni po ponownym otwarciu restauracji i szkół za jakiś czas. Odporność stadną, przy braku szczepionki, osiąga się w populacji długo i – niestety – zawsze kosztem najsłabszych.

Czytaj też: Czy w Polsce wzrosła śmiertelność z powodu covid-19? Nie wiadomo

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną