Mięso można otrzymać przez żmudną, obciążającą dla środowiska hodowlę i rzeźny ubój. Ale jesteśmy coraz bliżej zupełnie innego rozwiązania, którego rezultat – jedzenie na talerzu – będzie taki sam. Czyli metody wykorzystującej techniki typowe dla hodowli komórkowych w warunkach in vitro oraz inżynierii tkankowej. Pierwszy raz udało się to już w 2013 r., gdy uzyskano w ten sposób burgera wołowego. Produkcja pochłonęła astronomiczną kwotę 230 tys. euro, a on sam był daleki od ideału. I choć od razu odezwała się grupa niedowiarków mówiąca o sztuce dla sztuki, to niewątpliwie był to pewnego rodzaju przełom.
Po co nam mięso in vitro i jak je uzyskać
Produkcja mięsa in vitro w dużym skrócie polega najpierw na pobraniu od zwierzęcia odpowiednich populacji komórek, a następnie na ich pozaustrojowej hodowli i różnicowaniu w celu otrzymania tkanek na cele spożywcze. Bez cierpienia, z ograniczeniem kosztów środowiskowych generowanych przez hodowle przemysłowe. I znacznie szybciej w porównaniu z konwencjonalnym procesem, bo w zaledwie kilka tygodni. A to z kolei ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa żywności, także w obliczu pogłębiającego się kryzysu klimatycznego.
Ale metoda najpierw musiała pokonać mnóstwo przeszkód. Jakich? Znalezienie roślinnych alternatyw dla tradycyjnie wykorzystywanych w hodowli komórkowych surowic zwierzęcych. Wykluczenie z użytku antybiotyków jako środków zapewniających sterylność hodowli. Zastąpienie kolagenu niezwięrzęcymi, jadalnymi polimerami. Prowadzenie hodowli różnych typów komórek, nie tylko mięśniowych, ale i tłuszczowych i śródbłonka.