To, co może się nam wydawać odległe i niegodne zainteresowania, dla świata było zawsze olbrzymim wyzwaniem. Bo podczas gdy trzy czwarte mieszkańców globu żyje w strefach zagrożenia malarią – u nas w 2018 r. zarejestrowano 28 przypadków tej choroby, przenoszonej przez samice komara widliszka. W 2019 r. zachorowań było raptem 24, a w ubiegłym roku jeszcze mniej, bo osiem.
Meldunki epidemiologiczne dostępne na stronach Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH odzwierciedlają wyhamowanie ruchu turystycznego w 2020 r., spowodowane pandemią covid. Ale choć Polki i Polacy nie mieli w tym czasie zbyt wielu okazji do przywleczenia z egzotycznych wojaży zarodźców malarii, tam, skąd pasożyty te pochodzą, przyniosły jak co roku śmierć ok. 400 tys. dorosłych i dzieci.
To nie pomyłka – tyle ofiar regularnie od lat pociąga za sobą brak profilaktyki przeciwmalarycznej, a cały ciężar tych zachorowań i zgonów spada przede wszystkim na subsaharyjską Afrykę, i bez tego dotkniętą wieloma problemami zdrowotnymi, ekonomicznymi i społecznymi.
Podczas gdy rozpieszczeni łatwym dostępem do czystej wody, żywności i leków nasi rodacy wybrzydzają na szczepienia przeciwko koronawirusowi, a część z nich stanowczo odmawia podawania dzieciom innych szczepionek, kilkaset milionów ludzi nie miało do tej pory żadnej możliwości chronienia swoich pociech przed najczęstszą w ich środowisku zarazą. Po wczorajszej decyzji WHO to się zmieni, na co będą mogli liczyć teraz?