Zdumiewająco brzmią pytania, jakimi ostatnio zasypywani są minister zdrowia i rzecznik rządu, o termin zniesienia w Polsce obowiązku noszenia maseczek. Na przykład w poniedziałek dziennikarze radiowej Trójki chcieli koniecznie wydobyć tę informację od Piotra Müllera i dowiedzieli się, że „decyzje kierunkowe właściwie są przyjęte i mogą zapaść jeszcze na najbliższym posiedzeniu rządu [czyli we wtorek], aby od 28 marca lub 1 kwietnia maseczki stały się nieobowiązkowe”.
Powiem szczerze, że w ogóle mnie to nie interesuje – i tak przecież ludzie masek nie zakładają w miejscach, gdzie powinni, ani nie dbają o to, by nosić je prawidłowo. Rezygnacja z tego nakazu nic więc w praktyce nie zmieni i każdy powinien kierować się zdrowym rozsądkiem, czy z maski korzystać, czy nie.
Należę do grupy, która w chronieniu się za nią nie widzi żadnej uciążliwości. Należy do tej grupy również prof. Michał Witt, dyrektor Instytutu Genetyki Człowieka PAN w Poznaniu, który na naszych łamach już zapowiedział, że nie zamierza z masek jeszcze długo w publicznych pomieszczeniach rezygnować: – Chyba nikt mi tego nie nakaże? Są kraje, gdzie od dawna kanonem kulturowym jest noszenie maseczki przy każdej infekcji dróg oddechowych, i musimy nauczyć się tego również w Polsce. Zwłaszcza gdy solidarność społeczna jest u nas na tak niskim poziomie.
A zatem wbrew temu, co niektórzy o maskach piszą – że są kagańcem, ograniczają swobodę etc. – nie tylko ja mam na ten temat inne zdanie i nie będę z nich rezygnować przy dłuższych podróżach w środkach transportu ani w ciasnych pomieszczeniach bez wentylacji.