Pandemia trwa wbrew panującym powszechnie przekonaniom. Spełnia definicyjny warunek, w myśl którego ogniska choroby muszą jednocześnie występować na różnych kontynentach. Na covid choruje się w całej Europie, w obu Amerykach, Oceanii i Azji. Dlatego Światowa Organizacja Zdrowia nie ma merytorycznych podstaw, by pandemię odwołać.
Jednak wraz z opanowaniem świata przez nową linię rozwojową SARS-CoV-2 zmienił się obraz kliniczny choroby. Wynika to również z analiz porównawczych pacjentów hospitalizowanych w Polsce w okresie dominacji wariantów delta i omikron. Ci drudzy są starsi i częściej trapieni przez choroby przewlekłe. Rzadziej przyjmowani są na oddział z bardzo niskim poziomem saturacji, nie wymagają tak często respiratora, ryzyko zgonu również jest istotnie niższe. Omikron bywa niebezpieczny, ale poważne zagrożenie stanowi dla znacznie węższej grupy osób niż wcześniej dominujące warianty.
Czytaj też: Koronawirus uderza już niemal wszędzie na świecie
Wirusy nie muszą z czasem łagodnieć
Przez ostatni rok nie raz słyszeliśmy, że kliniczne znaczenie patogenów z czasem ulega złagodzeniu. Można przytoczyć wiele przykładów, które temu przeczą, a wystarczy przyjrzeć się samemu SARS-CoV-2: czy naprawdę obserwowaliśmy taki trend w trakcie pandemii? Wręcz przeciwnie, patogenność wirusa zwiększała się najpierw za sprawą wariantu alfa, potem w bardzo istotny sposób – delty. Zanim świat usłyszał o omikronie, koronawirus stawał się coraz bardziej niebezpieczny.