Dzisiejszy briefing ministra zdrowia Adama Niedzielskiego miał zachęcić rodziców najmłodszych dzieci do zaszczepienia ich przeciwko covid. Szczepionki, zarejestrowane wcześniej przez Europejską Agencję Leków, są od 5 grudnia w Polsce i nocą z 11 na 12 grudnia zostaną wystawione skierowania dla 2 mln maluchów w wieku od pół roku do 4 lat.
Resort zdrowia zakupił na razie 168 tys. dawek, jakby przeczuwając, że zainteresowanie nimi nie będzie duże. Istotnie, jeśli rodzice zamiast u ministra i ekspertów będą poszukiwać informacji w mediach społecznościowych – a nietrudno zgadnąć, że do tego dojdzie – natkną się tam na sporo krytycznych opinii pod adresem sprowadzonych szczepionek.
Szczepionki nie zabijają odporności
Obawy o bezpieczeństwo są o tyle nieuzasadnione, o ile wszystkie preparaty, które trafiają do Polski, zostały przebadane i zatwierdzone przez powołane do tego urzędy. Powtarzany przez hejterów i samozwańczych ekspertów od zdrowia refren, jakoby stanowiły poważne zagrożenie dla zdrowia, jest więc nieprawdziwy. Tak samo jak wmawianie rodzicom, że szczepionki osłabią naturalną odporność dziecka lub stymulują alergie. To już jest kompletna bzdura, bo główna z nich korzyść polega właśnie na tym, że one tę odporność wzmacniają.
Niezależnie od składu szczepionek – czy są to preparaty starszej generacji, wytwarzane na bazie żywych drobnoustrojów, które poddano osłabieniu (atenuacji), czy też zawierają tylko ich fragmenty albo – jak w przypadku szczepionek mRNA przeciwko covid – sam przepis na białko kolca wirusa, sens ich podania polega na treningu układu immunologicznego. Aby nauczył się wytwarzać przeciwciała i komórki odpornościowe na wypadek prawdziwej infekcji. Innymi słowy szczepionka dostarcza antygeny i umożliwia pierwszy z nimi kontakt, ale choć organizm zareaguje na nie tak, jakby został zakażony chorobotwórczym drobnoustrojem, nie będzie to stanowiło dla niego większego obciążenia.
Co prawda najnowsze szczepionki przeciwko koronawirusowi, adresowane dla najmłodszych, będą wymagać podania nie dwóch, lecz trzech dawek (pierwsze dwie w odstępie 3 tyg., ostatnia po 8 tyg. od drugiej), ale pula zawartych w nich antygenów nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa, bo w przeciwnym razie niemowlęta i starsze dzieci nie mogłyby w ogóle żyć, gdyż codziennie kontaktują się w swoim naturalnym środowisku z milionami bakterii i wirusów.
Czytaj także: Grozi nam twindemia? Dlaczego warto zaszczepić się przeciwko grypie
Potrójna demolka, czyli grypa i RSV w natarciu
Oczywiście są dzieci, które z uwagi na wrodzone zaburzenia mechanizmów odpornościowych nie będą mogły skorzystać ze szczepień, gdyż w ich przypadku ryzyko pojawienia się groźnych następstw (właśnie związanych z osłabieniem lub nadmierną aktywnością układu immunologicznego) jest zbyt duże. Ale to może ocenić tylko pediatra i on zadecyduje, czy należy zgłosić się na szczepienie.
Ponieważ kwalifikację tej najmłodszej grupy wiekowej przeprowadzają lekarze, nie można będzie zaszczepić dziecka w aptekach, choć dla wielu Polek i Polaków w tych punktach najwygodniej dziś przyjąć szczepionkę. Obecnie działa w kraju 7 tys. miejsc, które zatrudniają lekarzy, więc nie powinno być z tym najmniejszego problemu. W zależności od masy dziecka i jego wieku szczepionka zostanie mu podana w ramię lub udo.
Czytaj także: Powstała uniwersalna szczepionka przeciwko grypie. To przełom w walce z wirusem
Wcale nie dziwię się jednak obawom ministra, że powyższa oferta nie zostanie przez rodziców gremialnie przyjęta. W poprzednich latach mieliśmy dla dzieci wygodną, bo donosową szczepionkę przeciwko grypie, a i tak korzystali z niej nieliczni. Przed pandemią covid-19 niewiele zrobiono, aby przeciwdziałać sezonowym infekcjom wirusowym układu oddechowego, choć w tym roku wirusy grypy i RSV rozprzestrzeniają się w środowisku przedszkoli i szkół na dużo większą skalę niż w ostatnich latach. Wróciły ze zdwojona siłą, więc pediatrzy już alarmują o przepełnionych oddziałach. – Obserwujemy wyraźny wzrost zachorowań na grypę wśród dzieci – ostrzegł minister Niedzielski i przytoczył dane, z których wynika, że od początku września do 7 grudnia trzeba było hospitalizować w Polsce 4,2 tys. osób z powodu grypy i wśród tych pacjentów właśnie ponad 60 proc. stanowiły dzieci.
Również zachorowania na RSV (Respiratory Syncytial Virus – „syncytialność” zarazka bierze się stąd, że podczas jego replikacji dochodzi do łączenia sąsiednich komórek w duże, wielojądrzaste zespoły zwane syncytiami) uległy wzmożeniu, bo mamy typowy na to sezon – przełom jesieni i zimy. Wirusy RS w tym okresie odpowiadały zazwyczaj aż za 70 proc. infekcji dróg oddechowych u maluchów do drugiego roku życia. Ostatnie lata nieco wypaczyły ten obraz, jednak wraz z wygaszaniem (delikatnym!) pandemii świat i natura chyba już wracają na utarte tory.
Czytaj także: Powstają aż trzy szczepionki przeciw RSV