Egzamin dojrzałości
Sztuczna inteligencja idzie do szkoły. Na maturze robi jeszcze błędy, ale rewolucja dzieje się już
Ta opowieść zaczęła się od końca – od sprawdzania uczniowskich umiejętności i wiedzy. A konkretnie od kłopotów z tym sprawdzaniem, wywołanych przez udostępniony w listopadzie przez amerykańską firmę OpenAI do bezpłatnego użytku ChatGPT. Alarmistyczne doniesienia o tym, jak chatbot odrabia za dzieci i nastolatki prace domowe, pisze referaty oraz radzi sobie z maturą i innymi egzaminami, narzuciły ton dyskusji o wykorzystaniu sztucznej inteligencji w edukacji. A podbiły ten ton kolejne listy otwarte, indywidualne apele i przestrogi dotyczące możliwego rozwoju sztucznej inteligencji.
W części amerykańskich szkół publicznych odwołano się do dobrze zakorzenionych metod rozwiązywania problemów w oświacie: korzystanie z chatbota po prostu zablokowano w urządzeniach i sieciach należących do placówek. Polski minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek zachęcił dyrektorów placówek do wprowadzania zakazu używania telefonów komórkowych na lekcjach i podczas przerw. Co ciekawe, w odniesieniu do samego chatbota resort zareagował dość wstrzemięźliwie, publikując podstawowy poradnik „ChatGPT w szkole – szanse i zagrożenia”.
Potrzebne posiłki
Dziś, kilka miesięcy po początkowym szoku, nauczyciele i wykładowcy w różnych częściach globu powoli godzą się z myślą, że używania nowego narzędzia przez uczniów i studentów na dłuższą metę nie da się uniknąć. – Ta technologia, podobnie jak inne znane produkty SI, może być przydatna, tyle że trudno wypracować wobec niej jednolitą politykę – zauważa prof. Piotr Wróbel, historyk pracujący na University of Toronto. – Na przykład na naszym uniwersytecie przez lata istniał wymóg automatycznego sprawdzania prac przez detektory plagiatów. Niedawno na części wydziałów od tego odeszliśmy, bo zgodziliśmy się, że nieetycznie jest traktować każdego studenta jak potencjalnego oszusta.