Wspólnota ognia
Dziś światło i ciepło to kwestia przycisku. Tęsknisz za „żywym ogniem”? To bywa zgubne
Co sprawia, że wieczór wigilijny staje się bardziej magiczny, gdy na dworze jest mróz i leży śnieg? Domowe ciepło i światło. Kiedyś zawdzięczaliśmy je polanom dorzuconym do ognia, dziś wystarczy podkręcić termostat i włączyć oświetlenie. Technologicznie jesteśmy panami ognia, nie musimy go pilnować, dokarmiać, chronić – ciepło ma postać cyfrowego sygnału, a światło elektrycznego impulsu, ale właściciele kominków dbają, by w Wigilię buzowały w nich płomienie, ci zaś, którzy ich nie mają, zapalają świeczki. Te małe płomyczki nie mają nas ogrzewać, odstraszać dzikich bestii i czyhających w mroku lęków. Już w pradziejach siadaliśmy w jasnym kręgu ciepła także po to, by być razem i snuć umacniające poczucie wspólnoty opowieści.
Czytaj też: Przychodzi Homo do lekarza... Przed tysiącami lat ludzie też chorowali. Jak przetrwali?
Zapanować nad żywiołem
Australijskie kanie i sokół brunatny zwane są firehawks, ponieważ przenoszą płonące patyki, by ogniem wypłaszać małe zwierzęta. Nie mogą jednak kontrolować żywiołu. Inaczej szympansy, które nie wzniecają pożarów, potrafią za to przewidywać, jak się rozprzestrzenią i wykorzystywać ich skutki. Tylko człowiek zapanował nad ogniem.
Według antropologa Richarda Wranghama to obróbka cieplna roślin i mięsa poprawiła ich przyswajalność i kaloryczność, co przyspieszyło rozwój mózgu homininów. Brytyjczyk ocenia, że Homo erectus udomowił ogień ok. 1,8 mln lat temu, jednak mózg naszych przodków zaczął rosnąć już kilkaset tysięcy lat wcześniej, więc obróbka cieplna nie musiała od razu oznaczać pełnej kontroli nad żywiołem – wystarczyło, że zaczęto go wykorzystywać.