Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nagrody Naukowe

Z życia kameleona

Dr Wojciech Kulesza o tym, dlaczego się wzajemnie naśladujemy

Dr Wojciech Kulesza jest jednym z 257 dotychczasowych laureatów Nagród Naukowych – stypendystów POLITYKI. Dr Wojciech Kulesza jest jednym z 257 dotychczasowych laureatów Nagród Naukowych – stypendystów POLITYKI. Leszek Zych / Polityka
Rozmowa z dr. Wojciechem Kuleszą, psychologiem, jednym z dotychczasowych laureatów Nagród Naukowych – stypendystą POLITYKI.

Ewa Wilk: – Z pańskich badań wynika, że my, ludzie, jesteśmy kameleonami. Z upodobaniem wzajemnie się naśladujemy.
Wojciech Kulesza: – Upodobniamy się do siebie bezwiednie i automatycznie. W gestach, mimice, sposobie mówienia, składni, doborze słów – naśladujemy praktycznie wszystko, co da się naśladować. Od początku życia. Cóż robi człowiek tuż po urodzeniu, żeby nawiązać relację? Jakie jest jego pierwsze zachowanie społeczne? Już w 72. godzinie życia człowiek zaczyna naśladować innych ludzi – inne płaczące dzieci. Niemowlę jeszcze nie wie, że jest na świecie, że istnieje jakieś otoczenie społeczne. Ale w genach ma zakodowaną informację: jeśli zaczniesz płakać z innymi, masz większe szanse na przeżycie.

Bycie z innymi, poruszanie się z nimi, współodczuwanie jest niezwykle silnie w nas wdrukowane. Słuchając koncertu w filharmonii, przeżywamy go znacznie intensywniej, niż odsłuchując z najlepszej aparatury. Więcej, lubimy, gdy inni się naśladują, lubimy ich obserwować – stąd np. powszechne upodobanie do śledzenia parad wojskowych czy też – w przypadku osób wierzących – udziału w obrzędach religijnych, owym wspólnym klękaniu, wstawaniu, chóralnych modlitwach czy śpiewach.

Po co nam to? Żeby zwiększyć swoje szanse na przeżycie?
Cokolwiek robią zwierzęta, robią to w jednym z dwóch celów służących przeżyciu: by zjeść albo – by nie być zjedzonym. Niejadowity wąż wygląda jak jadowity, by inne zwierzęta się go bały. Stado wilków naśladuje się podczas polowania. Po co my, ludzie, się do siebie upodobniamy? Klasyczna książka Elliota Aronsona po polsku ma tytuł „Człowiek, istota społeczna”, ale angielski jest trafniejszy: „The social animal”, dosłownie „Zwierzę społeczne”.

My też mamy nowe modne określenie: „animalni”. Jesteśmy animalni?
Tak, człowiek jest zwierzęciem. Ale specyficznym: nie wszystko, co robi, służy wyłącznie temu, by zjeść lub nie być zjedzonym. Wiele działań podejmujemy, by tworzyć grupy i budować zaufanie społeczne. Badania pokazują, że jeśli człowiekowi zagraża wykluczenie przez grupę, to tym mocniej zaczyna on naśladować członków owej grupy. Przynależność i zaufanie są nam absolutnie konieczne do życia. Efekt kameleona jest spoiwem społecznym, swoistym social glue; pozwala tworzyć więzi, od tych romantycznych poczynając.

Udowodniono, że wskutek wzajemnego naśladowania gestów ludzie zaczynają sobie bardziej ufać, mówić sobie coraz bardziej intymne rzeczy. Rzecz nie sprowadza się do związków intymnych. Gdy człowieka naśladuje sprzedawca – on więcej kupuje. Naśladujemy ekspresje mimiczne, np. uśmiech. W biznesie uczy się handlowców negocjacji przez telefon: smile i dial (uśmiechnij się i dzwoń). Podobno tego rodzaju lekki uśmiech na swój sposób słyszymy i praktycy liczą, że rozmówca „przejmie” pozytywny nastrój sprzedawcy.

Studentom często proponuję tygodniowy eksperyment: zacznijcie się uśmiechać; nie chodzi o uśmiech od ucha do ucha, ale taki, który wynika tylko z tego, że słońce świeci i generalnie jest przyjemnie. Obserwujcie, jak to wpływa na was samych, na codzienne relacje z innymi ludźmi. Działa. Lubimy twarze wyrażające emocje; interakcja z osobą bez ekspresji mimicznej gorzej przebiega. A mówiąc o naśladownictwie ekspresji mimicznych, jesteśmy przecież o krok od teorii neuronów lustrzanych, która została opublikowana wkrótce po psychologicznej teorii efektu kameleona.

Z teorii neuronów lustrzanych wynika, że w tej chwili nasze mózgi – niczym lustra – sprawiają, że pan i ja podobnie się do siebie uśmiechamy, wykonujemy podobne gesty…
…i co najważniejsze – dzięki tej funkcji mózgu współodczuwamy, lepiej się rozumiemy. Bycie z innym człowiekiem jest jak taniec. Najgorsze w interakcji, owym tańcu z drugą ludzką istotą, jest stanąć jak wryty. Ktoś, kto nie naśladuje, jest gorzej oceniany. Budzi podejrzenia, że coś jest z nim nie tak. Dowiedziono, że niektóre choroby upośledzają tę naśladowczą funkcję mózgu. Np. interakcja z osobami chorymi na autyzm może być trudniejsza. Bo one mniej naśladują drugiego człowieka.

Czy można ten kameleonizm u siebie wzmocnić, nauczyć się go?
Tak. Wydawać by się mogło, że służy też temu modna dziś usługa (co ważne z punktu widzenia mojej profesji, świadczona bez żadnych dowodów empirycznych jej skuteczności): coaching. Wielu krajowych polityków sprawia wrażenie, jakby właśnie jakiś coach wmówił im, że gdy zaczną machać rękoma, to dzięki takim gestom ludzie ich kupią. Ale nie jest to takie proste. Wymaga morderczego, zgoła sportowego treningu: Co naśladować? Jak? Kiedy? Z jakim opóźnieniem?

I nawet jeśli intelektualnie zgłębi się efekt kameleona, to wcale nie przychodzi łatwo kontrolować czynności, które są automatyczne i wrodzone. To jest trochę tak, jak z człowiekiem, który dopiero uczy się prowadzić samochód: początkowo jest krańcowo skupiony, nie da się z nim rozmawiać, bo wszystkie inne funkcje poznawcze ma wyłączone. Maksymalnie kontroluje coś, co inni robią automatycznie.

A ponadto – proste naśladowanie drugiego nie zawsze się opłaca. Zdarza się, że w pewnych okolicznościach dla własnego bezpieczeństwa wyłączamy – również bezwiednie i automatycznie – naśladownictwo. Np. osoby, które są w stałych związkach, niejako na wszelki wypadek nie naśladują atrakcyjnej osoby płci przeciwnej, z którą zdarzy im się rozmawiać. Jakby wiedziały, że takie „polubienie” byłoby dla nich groźne. Na wszelki wypadek „przestają tańczyć”, aby w sobie tej trzeciej osoby nie rozkochać i się nie zakochać. Z badań wynika też, że intensywnie naśladujących łatwiej okłamać.

Jaka jest puenta pańskich wieloletnich badań nad efektem kameleona? Co z nich wyniknie dla nas?
Że z prostego zachowania społecznego rodzą się bardzo poważne zyski społeczne.

A straty się nie rodzą? Zwłaszcza gdy społeczeństwo nawykowo się smuci i wścieka? Polacy raczej nie uśmiechają się do siebie w pociągach, sklepach, na ulicy, nie mówiąc już o życiu politycznym; chętniej warczymy na siebie, nabzdyczamy się, potrącamy, odwracamy tyłem. Jesteśmy ponurymi kameleonami?
Nawet kiedy naśladujemy się w ponurych rzeczach, to też dobrze. Badania nad polską kulturą narzekania wskazują, że jak Polacy sobie ponarzekają, to jest im lepiej. Gorzej by było, gdyby pani narzekała, a ja w tym samym czasie bym się chwalił. W kulturach bardziej kolektywistycznych ludzie są bardziej skłonni do naśladownictwa. A Polacy sytuują się gdzieś na przecięciu kultury indywidualistycznej i kolektywistycznej.

No to piękne mamy spoiwo społeczne. Chce pan powiedzieć, że gesty manifestujące wrogość, nieufność, odwracanie się tyłem trzymają nas, Polaków, razem?
Najgorszy jest brak naśladownictwa. Z życiem społecznym jest trochę tak jak z małżeństwem. Dowiedziono już w latach 80. na podstawie zdjęć długoletnich par małżeńskich, że owe pary przetrwały mimo tego, że były w nich konflikty. Otóż ci ludzie naśladowali się również w gniewie. Brak interakcji między małżonkami – to, jak się powiada, najlepszy predyktor rozwodu. Niech się nawet kłócą, ale niech ciągle będzie to wspólny „taniec”.

Oczywiście naśladownictwo może prowadzić do dramatycznych, czasem tragicznych skutków w życiu społecznym czy politycznym. Znów odwołam się do eksperymentu: gdy ludzie maszerują razem, tupią jak wojsko, to są potem bardziej skłonni do kooperacji z tymi, z którymi tupali, inwestują w grupę, jeszcze bardziej lubią tych, z którymi maszerowali. Aż przychodzi lider owego tupania i mówi: zrób coś nieetycznego – np. zmiel robaki w młynku. I ci przed chwilą tupiący ludzie chętniej od nietupiących na to się godzą. Decydują się skrzywdzić robaki tylko dlatego, że razem z liderem tupali! Ci, którzy coś wspólnie robili – choćby chóralnie śpiewali, bujali się na boki – częściej zgadzają się na krzywdzenie innych, nieznajomych. W reżimach autorytarnych nieprzypadkowo systematycznie organizuje się marsze, narzuca podobne ubiory, nosi „czerwone książeczki”. Hitler czy Stalin mieli to synchronizowanie tłumów opanowane do perfekcji.

Groźne, że skłonność do tego typu zachowań występowała i występuje w każdej, nawet najprostszej kulturze: taniec wokół ogniska, wspólna gra na bębnach… We wszystkie kulty religijne wkomponowane są grupowe zachowania. To może służyć wzmocnieniu kooperacji z członkami narodu, państwa, wspólnoty wyznaniowej, ale może też zmniejszać tolerancję na inność.

Podąża pan ścieżką badań interakcji między ludźmi, choć wydawać by się mogło, że dziś – w dobie neuronauki, kiedy można wręcz prześwietlić mózg w działaniu – to nieco już archaiczna metoda badawcza.
Obie ścieżki – badanie zachowań ludzkich i ta neurobiologiczna – w psychologii spotykają się i uzupełniają. Dzięki badaniom mózgu wiem o lustrzanych neuronach. Ale to nic jeszcze nie mówi o konsekwencjach społecznych owej zdolności do współuśmiechania. Badacze neuronów lustrzanych na początku wiedzieli, że one istnieją, tyle że nie wiedzieli po co. Odpowiedź pochodziła z wcześniejszych badań relacji międzyludzkich: mamy lustrzane neurony, aby np. empatyzować, współodczuwać. Z samego obrazowania funkcjonalnego mózgu nie wynika jeszcze, że naśladownictwo wzmaga zaufanie – to badamy „poza mikroskopem”. Neurobiolodzy mówią: tak jest. My mówimy, dlaczego tak jest. Będziemy przez długie lata wzajemnie się potrzebować.

10 lat temu, wręczając panu nagrodę POLITYKI, namawialiśmy, by poświęcił się pan tej dyscyplinie nauki i nauce w ogóle. Opłacało się?
Pracowałem też w biznesie, ale z wyboru drogi naukowca jestem niezwykle zadowolony. Nauka daje nieprawdopodobną wolność. Intelektualną, ale też prozaiczną, życiową. Mam mało szefów – i do tego bardzo inteligentnych – nad sobą i nie muszę pracować nad czymś, co mnie nie interesuje. Wolność myślenia i planowania swojego życia jest niebywałym, rzadkim w dzisiejszych czasach profitem.

Co pan planuje?
Efekt kameleona jest badany od 16 lat, a naśladownictwo od ponad 50. Mimo to cały czas poszukujemy odpowiedzi na małe, lecz kluczowe pytania. Na przykład. Efekt kameleona uważany jest za bezwiedny. A co, jeśli większość ludzi dowie się, choćby na podstawie książek psychologicznych jak ta moja, o jego istnieniu? Zechcą go stosować? I w jakiej postaci? Z jakim skutkiem? Chciałbym stworzyć zespół naukowy, żeby kontynuować badania.

Upatrzył pan już współpracowników?
Chciałbym ich dobrać poprzez otwarty konkurs.

Efekt kameleona też będzie pan sprawdzał? Siadał twarz w twarz i patrzył, czy pana naśladują?
Skąd! Fajnie jest czasami popracować z ludźmi, którzy są od człowieka totalnie różni. Owszem, dobrze z takimi, z którymi się lubimy, ale to nie muszą być głębokie uczucia. Lubienia potrzeba tyle, by razem od czasu do czasu wyjść na piwo. Cóż z tego, że Steve Jobs się nie mył, ważniejsze, jak niebywale inspirującym był człowiekiem. Nie wymagam, żeby mój zespół się naśladował. Oczekuję wyłącznie pasji.

Nauka jest ciężkim kawałkiem chleba, wszędzie na świecie jest nadprodukcja doktorantów, środowisko jest trudne, bardzo rywalizacyjne, więc jeśli nie będziecie całkowicie zdeterminowani, to nie dacie rady. Nie ma sensu się w to pchać. Chcę pracować ze szczęśliwymi ludźmi.

rozmawiała Ewa Wilk

***

Dr Wojciech Kulesza jest jednym z 257 dotychczasowych laureatów Nagród Naukowych – stypendystów POLITYKI. Otrzymał ją w 2007 r.; w następnych latach aktywnie działał w Stowarzyszeniu Stypendystów naszego tygodnika. Jest psychologiem społecznym, obecnie kieruje Katedrą Psychologii Społecznej i Międzykulturowej w Poznaniu na Uniwersytecie SWPS. W latach 2012–13 przebywał na stypendium naukowym w USA.

W najbliższych tygodniach nakładem Wydawnictwa Scholar ukaże się jego książka „Efekt kameleona. Psychologia naśladownictwa”. Swój prywatny czas chętnie spędza z córkami, jeździ na motocyklu i propaguje ratownictwo medyczne w wypadkach komunikacyjnych (jest pomysłodawcą projektu motopozytywni.pl).

Polityka 15.2016 (3054) z dnia 05.04.2016; Nauka; s. 77
Oryginalny tytuł tekstu: "Z życia kameleona"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną