Skończyła się jakaś epoka. I nie ma do niej powrotu. Kto liczy, że stare czasy wrócą, ten się rozczaruje” – zwierza się George Soros Jackowi Żakowskiemu w wywiadzie opublikowanym właśnie w książce „Zawał. Zrozumieć kryzys” (Biblioteka POLITYKI, Warszawa, październik 2009). Sędziwy finansista i wytrawny spekulant wie, co mówi. Bo choć wszyscy z uwagą przyglądają się gospodarczym kardiografom, reagując z ulgą na każde oznaki przebudzenia pogrążonego w zapaści pacjenta, powodów do radości nie ma. To prawda, że szybciej, niż przewidywano, stanęły na nogach Chiny i gospodarki Dalekiego Wschodu. To prawda, że kończy się recesja gospodarek krajów rozwiniętych. Podobnie jednak jak po trzęsieniu ziemi najgorsze, w postaci wstrząsów wtórnych i fali tsunami, może dopiero nadejść.
Soros mówi: „Widać dobrze, że amerykańscy konsumenci nie będą już takim motorem światowej gospodarki, jakim byli przez ostatnie ćwierć wieku. Przyszedł czas oszczędzania”. Skutki tej roztropności będą opłakane: przez wiele jeszcze lat światowa gospodarka, nawet jak już wyjdzie z recesji, nie wróci do poziomu produkcji z lat 2007–2008. Miliony pustych kontenerów pójdą na złom, nie mogąc doczekać się na załadunek. Tysiące statków bezczynnie utkną w portach w oczekiwaniu na fracht. Zmniejszone obroty gospodarcze to z jednej strony większe bezrobocie, z drugiej zaś zmniejszone przychody z podatków. Tymczasem państwa potrzebują pieniędzy, bo zadłużyły się do niespotykanych poziomów, by ratować swoje gospodarki. Dług trzeba zacząć spłacać, bezrobotnym pomóc, za wszystko zapłacić.