POLITYKA.PL: Czy wprowadzenie stanu klęski żywiołowej pomogłoby przedsiębiorcom na zalanych terenach?
Jeremi Mordasewicz: Nie sądzę. Jeśli ktoś prowadzący działalność gospodarczą nie może zrealizować kontraktu, bo dotknęła go powódź, jest i tak usprawiedliwiony. Może bowiem powołać się na klauzulę wyższej konieczności, a formalne ogłoszenie stanu klęski żywiołowej nie jest mu potrzebne. Jeśli poniósł straty z powodu zalania i był ubezpieczony, dostanie odszkodowanie. Jego wypłacenie również nie jest uzależnione od tego, czy rząd wprowadził stan klęski żywiołowej, czy nie.
A jak przedsiębiorcy powinni się przygotowywać na nadejście powodzi?
Na pewno ważne jest wybranie odpowiedniego miejsca na prowadzenie swojej działalności – jak najdalej od naturalnych terenów zalewowych. Ale trzeba pamiętać, że całkowite zabezpieczenie się przed każdą możliwą powodzią jest zwyczajnie zbyt kosztowne. Od jej skutków trzeba się po prostu ubezpieczać. Można się obronić przed wodą dziesięcioletnią, ale przygotowywanie się na wodę stuletnią to za duży wydatek. Przecież w Ameryce, także w strefach występowania tornad, nie buduje się wyłącznie fortec mogących przetrwać tak silny wiatr, tylko wykupuje ubezpieczenie od skutków takiego kataklizmu. Ale najważniejsza sprawa to pytanie, gdzie się budujemy – zarówno jako przedsiębiorcy, jak i mieszkańcy.
W Polsce mamy pod względem sporo wolności.
I to nasz wielki dramat, którego konsekwencje są widoczne szczególnie w okresie powodzi. Większość gmin, łącznie z największymi miastami, ulega presji mieszkańców i pozwala stawiać domy praktycznie wszędzie. Prowadzi to do bardzo rozproszonej zabudowy – nie tylko w porównaniu z Niemcami, ale nawet Słowacją.