Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Młodzi o głodzie

Nie ma roboty dla młodych

stars6 / Leonardo Rizzi / Flickr CC by SA
Niechęć pracodawców do absolwentów to choroba całej Europy, ale u nas ma wyjątkowo ostry przebieg. Co czwarty młody Polak po nieudanych próbach trafia do rejestru bezrobotnych. Pierwszej pracy szuka średnio 6,6 miesiąca.
Polityka
Polityka

Unia narzeka, że się starzeje, ale na młodych nie ma pomysłu. Stopa bezrobocia wśród nich zawsze była dwukrotnie wyższa niż przeciętna, teraz jest jeszcze gorzej. W marcu 2010 r. bezrobocie w UE (dane Eurostatu) wynosiło 9,6 proc., ale wśród młodzieży aż 20,6 proc. U nas ogólnie jest nieco lepiej, stopa bezrobocia wynosiła w tym czasie 9,1 proc. Ale wśród młodych było gorzej – 23, 6 proc., a wśród absolwentów aż 25 proc. W końcu 2009 r. w urzędach pracy zarejestrowanych było 426 tys. bezrobotnych, którzy nie ukończyli 25 roku życia. To prawie 40 proc. więcej niż rok wcześniej.

Frustracji młodych może się już nie dać rozładować. Jaki pomysł na siebie może mieć absolwent zasadniczej szkoły zawodowej, skoro po jej ukończeniu pracy nie znajdzie co drugi (49,3 proc.)? W nieco lepszej sytuacji, według informacji Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, są absolwenci szkół policealnych i średnich zawodowych – start w dorosłe życie od bezrobocia rozpoczyna 32,9 proc. Ukończenie uczelni wyższej też nie chroni od bezrobocia. Do urzędów pracy trafia 18,2 proc. absolwentów. Przekonanie, że dyplom jest gwarancją pracy, można już między bajki włożyć.

Kto i co za to odpowiada? Światowy kryzys finansowy? Też, ale nie przede wszystkim. Nawet w 2008 r., gdy największym zmartwieniem pracodawców stał się brak rąk do pracy (dzięki czemu średnie zarobki rosły jak nigdy wcześniej), po młodych sięgano, jak już naprawdę nie było innego wyjścia. Z danych MPiPS wynika, że stopa bezrobocia skurczyła się wtedy o ponad 15 proc. Ale wśród młodych tylko o 8 proc.

Kto weźmie teologa?

Winowajcą numer 1 od lat pozostaje zły system kształcenia, zupełnie niedostosowany do potrzeb rynku pracy. Oferta edukacyjna, w przeciwieństwie do rynku pracy, zmienia się ociężale. Można odnieść wrażenie, że ani szefowie szkół czy uczelni, ani też młodzi, którzy się do nich zgłaszają, nie zaglądają wcześniej nawet na internetowe strony MPiPS, na których zamieszcza się listy zarówno zawodów, po których pracę znaleźć najtrudniej, jak i ofert najdłużej czekających na chętnych.

Można tu znaleźć informacje zaskakujące. Na przykład, że w urzędach pracy zarejestrowało się aż 562 matematyków, podczas gdy ofertę pracy zgłoszono zaledwie dla jednego. Od lat bardzo popularna wśród studentów jest politologia, tyle że jest to kierunek raczej dla hobbystów. Mamy już 3634 bezrobotnych politologów, pracę znalazło zaledwie pięciu. Daremnie szuka jej też 1902 filologów obcojęzycznych. Ofert dla nich było zaledwie siedem. Słaby popyt jest na socjologów – w rejestrze bezrobotnych figuruje 2365 osób, zajęcie znalazło 15. Podobny los czeka geografów. Po filozofa i teologa nie zgłosił się żaden pracodawca, ale rocznie rejestruje się kilkuset absolwentów tych kierunków. Te najbardziej popularne są jednocześnie tymi, które produkują najwięcej bezrobotnych.

Kogo pracodawcy szukają? Najwięcej ofert napływa z administracji publicznej oraz resortu obrony narodowej. To co piąte zgłoszone zapotrzebowanie. Kolejna zaskakująca wiadomość – potrzeba wielu robotników gospodarczych, pracowników biurowych i administracyjnych, telemarketerów. Kłopoty z naborem chętnych do pracy odczuwają urzędy skarbowe. Do informacji na stronach Ministerstwa Pracy też jednak trzeba podchodzić z dystansem – pokazują sytuację w pierwszym półroczu 2009 r.

Pocieszające jest to, że wybór kierunku studiów ma obecnie dla pracodawców coraz mniejsze znaczenie. Z najnowszych badań urzędu pracy w Warszawie wynika, że ważniejsze jest doświadczenie zawodowe absolwentów. To, że szukają swojej pierwszej pracy, nie oznacza wcale, że mają go nie mieć.

Aleksandra Opara zajmuje się rekrutacją pracowników dla Marsa (międzynarodowy koncern, w naszym kraju produkuje słodycze oraz karmę dla zwierząt), sama kończyła stosunki międzynarodowe oraz iberystykę. Specjalistą od sprzedaży jest w korporacji teolog, za markę batoników odpowiada filozof. Pracę w koncernie znalazło także kilku socjologów. O tym, czy młody człowiek zahaczy się w Marsie, rodzaj dyplomu decyduje zaledwie w 10 proc. przypadków. Aż 70 proc. powodzenia przy szukaniu pierwszej pracy zależy od umiejętności, które człowiek starający się o pierwszą pracę już powinien posiadać. Takich jak umiejętność szybkiego uczenia się, pracy w zespole, samodzielność. Polskie szkoły zwykle tego nie uczą.

Spośród kilkunastu osób, które w ostatnich miesiącach znalazły pierwszą stałą pracę w Marsie, większość zetknęła się z tą lub podobną firmą na letnich praktykach studenckich. W korporacji Mars praktykanci dostają za nie spore pieniądze (3,6 tys. zł brutto). Kilkunastu praktykantów wyławia się z kilku tysięcy podań. – Praktykant dostaje do wykonania samodzielne zadanie – mówi Aleksandra Opara. – Jeden odpowiada na przykład za realizację projektu oczyszczalni ścieków. Sam organizuje całą pracę, ktoś z zarządu służy pomocą tylko w sytuacjach awaryjnych. Praktyki zwykle zaczyna się po trzecim roku, po czwartym przychodzi się już do firmy na staż. O kimś, kto żadnego doświadczenia zawodowego w czasie studiów nie zdobywał, Aleksandra Opara prawdopodobnie pomyśli, że zmarnował kilka lat.

Tylko niektóre uczelnie uważają, że zorganizowanie dobrych praktyk jest ich obowiązkiem. Studenci Wydziału Dróg i Mostów na Politechnice Krakowskiej zdobywają doświadczenie w firmach budujących autostrady. Nie mają kłopotów ze znalezieniem pierwszej pracy. – Nie trafiają też do nas absolwenci Politechniki Warszawskiej oraz SGH – zauważa Urszula Murawska z warszawskiego urzędu pracy. Wybierając uczelnię, warto zwrócić uwagę, czy stwarza studentom możliwość dobrych praktyk zawodowych. Obowiązkiem szkół i uczelni powinno być też śledzenie zawodowych losów ich absolwentów – to lepsza inwestycja niż pieniądze wydane na reklamę. Większość uczelni, zwłaszcza prywatnych, nie ma takiego zwyczaju.

Absolwent bez zrozumienia

Nie należy się zatem dziwić, że do rejestru bezrobotnych trafiają również absolwenci, którzy zdobyli zawody, jakich rynek potrzebuje. Do Anny Kolczyńskiej, doradcy zawodowego, zgłaszają się elektrycy po technikach, ale bez uprawnień umożliwiających pracę w zawodzie. Szkoła daje dyplom, po uprawnienia trzeba się zgłosić na kurs do Stowarzyszenia Elektryków Polskich. Nikomu nie zależy, żeby te dwie rzeczy połączyć. – Często się zdarza, że absolwenci techników samochodowych nie zdobywają w trakcie nauki prawa jazdy – narzeka Kolczyńska. Za zdobycie umiejętności, które powinna gwarantować szkoła, płaci więc urząd pracy. – Gorzej, gdy trafia do niego absolwent wyższej uczelni, który nie potrafi przeczytać ze zrozumieniem i zrobić analizy zwykłego dokumentu – narzeka Czesława Ostrowska, wiceminister pracy i polityki społecznej.

Unii Europejskiej bardzo zależy, by absolwenci nie startowali w dorosłe życie jako bezrobotni, więc na osiągnięcie tego celu nie żałuje pieniędzy. Powiatowe urzędy pracy na aktywizację zawodową absolwentów jeszcze nigdy nie miały tak ogromnych środków. Ponieważ pracodawcy zgodnie twierdzą, że szkoły nie przygotowują młodych do pracy, więc państwo wydaje rocznie setki milionów złotych, żeby zrobili to sami pracodawcy. – Bezrobotny absolwent, rejestrując się w urzędzie pracy, ma dużą szansę na staż – wyjaśnia wiceminister Ostrowska. Państwo płaci mu równowartość 120 proc. zasiłku dla bezrobotnych (około 900 zł) oraz opłaca za niego składki na ZUS. Zadaniem absolwenta i urzędu pracy jest znaleźć takiego pracodawcę, który zechce go zatrudnić za darmo. I przekonać w czasie tych kilku miesięcy, że warto go potem zostawić i zacząć mu płacić. Staż uzyskuje połowa bezrobotnych absolwentów, połowie tej połowy udaje się dostać po nim normalne zatrudnienie.

 

Byle do Warszawy

Z badań Departamentu Analiz Strategicznych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów dowiadujemy się, że największe szanse na znalezienie pierwszej pracy są w Warszawie. W ostatnich dziesięciu latach tutaj właśnie znalazło ją aż 18 proc. zatrudnionych po raz pierwszy. Nie boją się też młodych: Kraków, Wrocław, Poznań, Łódź i Katowice. Poza dużymi miastami o pierwszą pracę jest naprawdę trudno. Absolwenci z Hrubieszowa czy Suwałk na etat w swoim mieście dużych szans nie mają. Jeśli starają się poprzez urząd pracy o staż, to muszą się w wybranym mieście zameldować.

„W powiatach województw warmińsko-mazurskiego, podlaskiego, lubelskiego, świętokrzyskiego i podkarpackiego pierwszą pracę udaje się znaleźć tylko nielicznym” – czytamy w opracowaniu Kancelarii Premiera. W tych rejonach jedynymi pracodawcami bywają często instytucje publiczne. Największy polski koncern spożywczy – Maspex w Wadowicach – może przebierać wśród najlepszych absolwentów uczelni krakowskich. Dziś już nie zdarzają się sytuacje, gdy kandydat do pracy robił swoistą licytację wśród pracodawców i wybierał tego, który dawał najwięcej. Koncern raczej nie zatrudnia stażystów, firmie zależy na pracownikach dobrych, nie – darmowych. Płace, także absolwentów, są jednak tajne.

Aspiracje finansowe absolwentów jednak się nie zmniejszyły – wynika z doświadczeń Urszuli Murawskiej z Urzędu Pracy m.st. Warszawy. – Wielu z nich ciągle oczekuje na początek czterech tysięcy, fury i komóry – mówi. Zderzenie z rzeczywistością przeważnie jest przykre. Średnia pierwsza płaca w stolicy (tutaj są najwyższe pensje) to 2100 zł, ale w Białymstoku już tylko 1400 zł. Aż 10 proc. zatrudnionych po raz pierwszy dostaje jednak mniej niż 900 zł. Ostatni kryzys spowodował, że najbardziej po kieszeni dostają właśnie młodzi, zaczynający pracę w 2008 i 2009 r.

Na portfelach młodych łatwo też prześledzić ostre pogłębianie się rozwarstwienia zarobków. Ci najambitniejsi, którzy już pierwszą pracę rozpoczynali ze sporym doświadczeniem zawodowym, awansują błyskawicznie. Także finansowo. Już po siedmiu latach pracy 9 proc. młodych pracowników znajduje się w grupie 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków. Wcześniej tak błyskawicznych karier nie obserwowaliśmy. Niestety, na drugim biegunie pozostaje aż 24 proc. Polaków z siedmioletnim stażem pracy, których zarobki ciągle należą do najniższych i mieszczą się w grupie 10 proc. najmniej zarabiających.

Irlandia czy Hiszpania?

W młodych narasta więc frustracja. Dr Maciej Duszczyk z Instytutu Polityki Społecznej UW najbardziej obawia się powielenia w Polsce scenariusza hiszpańskiego. – Już 20 proc. młodych Hiszpanów kończy edukację na podstawówce – zauważa. Nie chcą się uczyć dalej, skoro dyplomy nie są już gwarancją zatrudnienia. Na razie połowa młodych Polaków decyduje się na studia, ale osób z dyplomami wyższych uczelni przybywa w rejestrach bezrobotnych niepokojąco szybko.

Przed kilkoma laty ci najbardziej sfrustrowani decydowali się na emigrację zarobkową. – Kryzys nie zniechęcił ich do wyjazdów, uczynił jednak ostrożniejszymi – twierdzi dr Duszczyk. Już nie pędzą do Londynu czy Dublina po lekturze ogłoszenia w gazecie, obiecującego tam pracę, ale starają się znaleźć za granicą jakiś punkt zaczepienia. Sprawdzić, czy naprawdę jest po co jechać. O pracę w UE można się też starać w kraju. Najczęściej są to oferty dla osób gotowych opiekować się starszymi. Możliwość masowej emigracji łagodziła nieco krajowe frustracje. Jej ograniczenie sprzyja wyższej fali rozczarowania wśród młodzieży.

Młodzi marnie widzą swoją przyszłość: brak pracy, niskie zarobki. Kredyt na własne mieszkanie, jeśli w ogóle bank go udzieli, spowoduje, że przez najbliższe 35 lat, żeby go spłacić, rodzina musi zaciskać pasa. Nie tego się spodziewali. Zmiana tej sytuacji to najpilniejsze zadanie dla rządu, uważa dr Duszczyk. To do PO młodzi będą mieli największe pretensje, to z nią wiązali swoje nadzieje na lepszą przyszłość.

Najtrudniej zmienić system edukacji. Nikt też nie zmusi pracodawców, by chętniej zatrudniali i płacili więcej. – Może jednak wszystkim nam opłaciłoby się zrezygnować z podatków i składek od pierwszej pracy, żeby w portfelach młodych pojawiło się więcej pieniędzy? To dla budżetu z pewnością mniejsza strata, niż to, że absolwenci przez tak długi czas nie pracują w ogóle – uważa dr Duszczyk. Trzeba to policzyć. Politycy powinni też zastanowić się, czy zamiast dopłacać do odsetek od kredytów hipotecznych, nie lepiej młodym pomagać inaczej, np. zwiększając pulę tanich mieszkań na wynajem.

Młodzi z wielu rzeczy mogą zrezygnować, na pewno jednak muszą mieć pracę.

Polityka 23.2010 (2759) z dnia 05.06.2010; Rynek; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Młodzi o głodzie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną