Norweską perspektywę najszerzej przedstawił Jarosław Kaczyński w trakcie prezydenckiej kampanii. Sukces gazowy, obok obrony służby zdrowia przed prywatyzacją, to były dwa ważne wyborcze przesłania. Symbolicznym ukoronowaniem kampanii stała się wizyta w Krakowie, gdzie kandydat odwiedził grób brata oraz spotkał się z gazownikami. Podzielił się tam przemyśleniami na temat gazu łupkowego, zwłaszcza tego, co zrobić, by nie wpadł on w rosyjskie ręce. Według prezesa PiS, jest to jedno z większych zagrożeń polskiego programu wydobycia gazu. Przywiązanie do gazu łupkowego potwierdził odwiedzając w ubiegłym tygodniu Łebień, gdzie prowadzone są wiercenia poszukiwawcze.
Wielokrotnie cytowane zdanie Kaczyńskiego o szansach na drugą Norwegię nie było jego oryginalnym pomysłem. Nieco wcześniej sformułował je minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. On zaś usłyszał je od szefów amerykańskich koncernów naftowych, którzy będą wiercić w Polsce w poszukiwaniu gazu łupkowego. Jeszcze go nie znaleźli, ale już tak są pewni sukcesu, że zarazili entuzjazmem pół Polski, w tym sporą część polityków i komentatorów politycznych.
Nie na entuzjazmie Polaków im jednak zależy, lecz na przychylności amerykańskich akcjonariuszy, którzy chcą wiedzieć, że dobrze zainwestowali pieniądze. Dlatego tryskające optymizmem komunikaty o wspaniale rokujących koncesjach poszukiwawczych są normalnym elementem tego biznesu. Wiedzą coś o tym akcjonariusze naszego Petrolinvestu.
Złoża niezmierzone
Amerykanom już samo hasło „gaz łupkowy” (shale gas) pachnie pieniędzmi. Stany Zjednoczone wybiły się na niezależność gazową i pozycję największego producenta błękitnego paliwa właśnie dzięki opanowaniu technologii wydobycia tzw.