W czasach PRL krążył dowcip o czterech klęskach żywiołowych gnębiących socjalistyczną gospodarkę. Były to: wiosna, lato, jesień i zima. Podobnie jest dziś z polską elektroenergetyką. Ledwie skończyła się dramatyczna zimowa walka z lodem, który osadzając się na przewodach rwał sieci i łamał słupy, a już mamy upalne lato i rosnący niepokój: czy uda się uniknąć blackoutu, czyli wielkiej, systemowej awarii zasilania? Pogoda znów jest przeciwko energetykom. W 2006 r. przy takich temperaturach doszło do awarii, która pozbawiła zasilania sporą część Polski.
Okazało się, że wszystko zaczęło się w wodach Narwi, które zbyt się nagrzały, a co gorsza było ich zbyt mało, by skutecznie chłodzić bloki elektrowni Ostrołęka. Tymczasem rósł pobór mocy. Automatyczne systemy wyłączyły więc elektrownię, a ponieważ w tej części Polski nie ma innego, równie dużego producenta energii, ubytku nie udało się szybko wypełnić. Przeciążone zostały kolejne elektrownie, które także zaczęły wypadać z systemu. Zanim zatrzymano to domino, północno-wschodnia część Polski znalazła się bez prądu.
Stefania Kasprzyk, prezes PSE Operator, spółki zarządzającej Krajowym Systemem Elektroenergetycznym, zapewnia, że z tamtych wydarzeń wyciągnięto wnioski, więc jest nadzieja, że ten scenariusz już się nie powtórzy. Źródłem kłopotów było bowiem wyjątkowo wysokie zapotrzebowanie na moc bierną – szczególny rodzaj energii elektrycznej, niezbędny do funkcjonowania niektórych urządzeń, w tym klimatyzatorów. A tych ostatnio szybko przybywa. W czasie upalnego lata pracują na pełny regulator i jest problem.