Nerwowo liczymy, ile przyjdzie nam zapłacić za energię od stycznia i czy przypadkiem nie zużywamy więcej niż dwa tysiące kilowatogodzin rocznie. Prąd, ale nie byle jaki prąd, ma rozwiązać te problemy. Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana.
Gdańsk nie otrzymał żadnej oferty od państwowych dostawców prądu. Czy chodziło o to, by pogrozić palcem miastu bardzo zdeklarowanemu politycznie, źle postrzeganemu przez pisowską władzę?
Zapowiedź objęcia podatkiem od nadmiarowych zysków wszystkich dużych firm w Polsce napędziła wyprzedaż na giełdzie. PiS po raz kolejny pokazuje, że lekceważy inwestorów i kondycję całego rynku kapitałowego.
Premier Morawiecki ogłosił, że ceny prądu w przyszłym roku zostaną zamrożone. Ale tylko do poziomu 2 tys. kWh. Co robimy, żeby ich nie przekroczyć?
Komisja Europejska chce limitu cenowego na gaz importowany z Rosji, Polska domaga się ograniczenia także dla gazu m.in. z Norwegii. Apele premiera Morawieckiego o pułap ceny za CO2 pozostają nadal bez odzewu.
W rzeczywistości ok. 20 proc. ostatecznej ceny na rachunku może wiązać się z kosztem emisji dwutlenku węgla. Są to zresztą pieniądze, które można zainwestować w transformację energetyczną – mówi „Polityce” komisarz UE ds. energii Kadri Simson.
Celem kampanii PiS, której patronuje Jacek Sasin, jest zrzucenie z siebie winy i pokazanie palcem na UE i rząd Tuska, rzekomo winnych krzywdy Polaków. Polaków, których władza chce umocnić w egoizmie.
Kilkaset procent podwyżki za gaz, do tego dotkliwy wzrost cen prądu stawiają na porządku dziennym pytanie o to, jak przetrwać ten rok. Jedno jest pewne: czeka nas zaciskanie pasa.
Ci, którzy jeszcze nie dostali faktur za prąd i gaz, żyją w strachu. Ci, którzy już dostali, klną na czym świat stoi. Jedni i drudzy liczą, że „rząd się ogarnie” i coś z tymi okropnymi podwyżkami zrobi.
Sorry, taką mamy energetykę. Jeśli nie zrobiliśmy nic, by odejść od węgla, to rosnące ceny uprawnień do emisji CO2 i konieczność utrzymywania górnictwa nas zabijają.