Zanim jesienią GPW sama trafi na giełdę, już teraz zmieniono statut. Głównie po to, żeby ją chronić przed wrogim przejęciem. Bez tej zmiany doszłoby do niego wcześniej czy później. Do publicznego obrotu trafi bowiem aż 65 proc. udziałów GPW. Mając pakiet mniejszościowy państwo nadal ma zamiar giełdę kontrolować. Jeszcze niedawno stałoby się to zapewne powodem do ostrej krytyki. Teraz warto się przed nią powstrzymać. Rządy czeski i węgierski z takiej kontroli zrezygnowały, a dzisiaj nie są pewne, czy nie postąpiły pochopnie.
W 1991 r., gdy na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie upubliczniono walory debiutujących pięciu spółek, obroty w pierwszym dniu wyniosły zaledwie 2 tys. dol. Dziś średni obrót dzienny przekracza 1,6 mld zł (ponad 500 mln dol.). Wtedy ambicję, aby stać się centrum finansowym Europy Środkowo-Wschodniej, miał Budapeszt. O takiej samej roli marzyła także Praga. Każdy z byłych krajów socjalistycznych tworzył swoją giełdę, nie myśląc o jej szansach na przetrwanie.
Po niespełna 20 latach na giełdzie praskiej notowanych jest zaledwie 26 spółek, na budapeszteńskiej – 46, a na warszawskiej – 498. Obu konkurentów bijemy też na głowę wskaźnikiem kapitalizacji. O ile spółki notowane na giełdzie praskiej wycenia się łącznie na 45 mld dol., na budapeszteńskiej na 33 mld dol., to na warszawskiej aż 157 mld dol.
Przed 10 laty podobną kapitalizację miała giełda w Atenach, dziś skurczyła się do 100 mld dol. Gdyby GPW została sprywatyzowana wcześniej, Warszawa zapewne podzieliłaby los giełdy praskiej i budapeszteńskiej, a liderem regionu byłby teraz Wiedeń.
Wykupieni przez Wiedeń
Parkiet warszawski, choć tworzony w tym samym czasie co węgierski czy praski, od początku pomyślany był inaczej.