Lehman Brothers wciąż działa. Do biur banku na Manhattanie codziennie przychodzą pracownicy, bank ma nawet prezesa, tyle że nie zajmuje się już pomnażaniem pieniędzy. Od dwóch lat w Lehmanie pracują prawnicy i księgowi od upadłości, próbując dojść, co bank posiada, a ile i komu jest winien. Analizują księgi rachunkowe, sprawdzają zasadność 65 tys. roszczeń, szukają ukrytego majątku, tak by wierzyciele dostali jak najwięcej. W tym tygodniu zlicytowali kolekcję dzieł sztuki z dyrektorskich pięter, prezesowskie skrzynki na cygara i logo banku z jego wieżowca w londyńskim City. Po dwóch latach rachunek za likwidację Lehmana przekroczył miliard dolarów – niewiele jak na 680 mld dol. aktywów, z którymi bank ogłosił upadłość i które trzeba zabezpieczyć, wycenić i spieniężyć. Zajmie to jeszcze kilka lat.
Bankructwo Lehman Brothers uruchomiło lawinę wydarzeń, które miały zmienić świat. Największy kryzys finansowy od Czarnego Wtorku, pierwsza globalna recesja od drugiej wojny światowej, największa akcja ratowania gospodarki – skala szoku skłaniała polityków, ekonomistów i filozofów do radykalnych deklaracji. Przepowiadano wielki powrót państwa do gospodarki, bezwzględną rozprawę z bankami, okiełznanie wolnego rynku, a nawet kres kapitalizmu i zastąpienie go lepszym ustrojem ekonomicznym. Dwa lata później te słowa brzmią jak zapowiedzi końca świata, który nie nadszedł. Rządy sprzedają swoje, świeżo nabyte, udziały w bankach, bankierzy znowu spekulują, gospodarka światowa rośnie, a kapitalizm dalej rządzi. Czyżby strach sprzed dwóch lat był przesadzony? A może nie zrozumieliśmy lekcji kryzysu?